Trudna historia relacji polsko-ukraińskich, zwłaszcza na przestrzeni ostatnich stu lat wymaga przede wszystkim partnerskich rozmów prowadzonych w spokojnej atmosferze.
Relacje polsko-ukraińskie mają trudne do przecenienia znaczenia zarówno dla Warszawy jak i dla Kijowa. Określanie ich mianem strategicznego partnerstwa, choć nie zawsze wypełnione właściwą dla tego sformułowania treścią, mimo wszystko dość trafnie opisuje ich charakter w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci. Pomimo wszelkich ułomności własnej polityki wschodniej Polska była w stanie właściwie oceniać wagę przemian zachodzących na Ukrainie na przełomie 2004 i 2005 oraz 2013 i 2014 roku oraz starała odgrywać w nich pozytywną rolę. Stosunki Polski i Ukrainy nie są jednak wolne od problemów, a wśród nich zdecydowanie najpoważniejszym są kontrowersje wokół oceny wydarzeń historycznych i osób oraz organizacji w nie zaangażowanych.
Przysłowiową „kością niezgody” i największym problemem we wzajemnych relacjach pozostaje kwestia zbrodni popełnionych na Wołyniu w 1943 i 1944 roku przez oddziały ukraińskiego podziemia. Polski Sejm w uchwale z 22 lipca 2016 roku uznał te działania za ludobójstwo.
Wydaje się, że podjęcie tego tematu przez polski parlament było krokiem zbyt pośpiesznym i przedwczesnym. Jest wątpliwe, by którykolwiek z 432 posłów, którzy poparli uchwałę w głosowaniu był realnie kompetentnym w tematyce historycznej, której dotyczy przyjęty dokument. Do dzisiaj bowiem historycy instytutów pamięci narodowej z Polski i Ukrainy mają poważne problemy z pełną oceną wydarzeń na Wołyniu i innych obszarach objętych działaniami wojennymi – a znaczna część dokumentów dotyczących tych wydarzeń nie została jeszcze zbadana. Właśnie dlatego należało zaczekać z ocenami na wyniki prac polsko-ukraińskiego Forum Historyków, które działa od listopada 2015 roku. Tak się jednak nie stało i jest to wielki błąd, który nie ułatwi dalszego dialogu w tym i wielu innych obszarach. Za równie niefortunny należy uznać moment, jaki wybrano dla tej dyskusji – teraz, gdy Ukraina walczy z rosyjską agresją na Donbasie, nietrudno spodziewać się, że podobne działanie może zostać uznane za przysłowiowy „cios w plecy”, choćby w sferze informacyjnej – a jak wiadomo przestrzeń medialna pozostaje jedną z istotniejszych, w jakich ma miejsce rosyjska agresja przeciwko Ukrainie.
Reakcja strona ukraińskiej, jak się można było zresztą spodziewać, była negatywna. Celnie aktualny stan rzeczy ocenił ambasador Ukrainy w Polsce Andrij Deszczyca, który stwierdził, że w najbliższym czasie czeka nas okres wzajemnego obwiniania się o popełnione w przeszłości błędy. O ile w Polsce akcentuje się zbrodnie popełniane przez oddziały UPA w latach 1943-44, to po stronie ukraińskiej najczęściej uwaga zwracana jest na politykę władz polskich wobec ludności ukraińskiej w latach poprzedzających drugą wojnę światową, która miała przyczynić się do takiego, a nie innego przebiegu wypadków w latach następnych. Trudno zresztą nie zgodzić się ze znaczną część tych twierdzeń: wiadomo, że prowadzona przez władze II RP akcja niejednokrotnie de facto przymusowej polonizacji ludności ukraińskiej czy masowe burzenie budynków cerkiewnych pod koniec lat 30. XX wieku nie mogło nie odbić się na wzajemnych relacjach, zwłaszcza w czasie następującej wkrótce potem wojny. Fakty te, podobnie jak skala i okrucieństwo akcji odwetowych polskiego podziemia wobec ukraińskiej ludności cywilnej w latach 1943-45, a następnie równie zbrodnicze działania prowadzone w czasie akcji deportacyjnych i pacyfikacyjnych w latach 1945-47 przez władze komunistyczne, pozostają w Polsce nieznanymi – podobnie zresztą jak świadomość większości Ukraińców co do popełnionych przez UPA zbrodni na Polakach.
Za błędne należy uznać jednak podejście, w myśl którego Ukraina była w przeszłości polską kolonią, a polityka władz polskich była działaniem analogicznym do praktyk stosowanych przez rządy Wielkiej Brytanii czy Francji wobec swoich kolonii w Azji czy Afryce. Przede wszystkim termin ten odnosi się do terytoriów zamorskich, które stawały się obiektem polityki podboju krajów silniejszych (głównie między XVI a XIX stuleciem), prowadzącej następnie do fizycznego wyniszczenia ludności miejscowej i zastąpienia jej przez grupy ludności przyjezdnej z kraju-metropolii.
Chociaż tereny dzisiejszej zachodniej Ukrainy znajdowały się pod panowaniem polskim od połowy XIV wieku do 1772 roku, to polityka wobec ich mieszkańców (a także pozostałych obszarów dzisiejszej Ukrainy) nie przystawała do tej, realizowanej przez państwa kolonialne. W omawianym okresie czasu, w ramach I Rzeczypospolitej, sytuacja ludności ruskiej (dziś: ukraińskiej) nie różniła się w zasadniczy sposób od mieszkańców pozostałych regionów ówczesnej Polski. Obciążenia ludności wiejskiej (chłopów) na Ukrainie nie odbiegały zasadniczo od tych, z jakimi spotykali się mieszkańcy Wielkopolski czy Mazowsza, a szlachta ruska, choć nieliczna, posiadała te same prawe, co polska czy litewska. I mimo tego, że zabrakło czasu i miejsca na refleksję, by oficjalnie stworzyć Rzeczpospolitą nie Dwojga, a Trojga Narodów, to już w zapisach Unii Hadziackiej z 1658 roku znalazły się słowa o zawierających ją „wolnych z wolnymi i równych z równymi”. Również w czasach, gdy Rzeczpospolita zniknęła z mapy Europy, symbolem jedności trzech tworzących ją narodów walczących o wspólną niepodległość stał się herb z okresu powstania styczniowego, gdzie na trzech polach umieszczono godła trzech narodów: polskiego orła, litewską pogoń i ukraińskiego archanioła. Podobnych do wymienionych praktyk próżno szukać w jakimkolwiek z krajów będących obiektem kolonizacji – stąd też termin ten dla opisania relacji pomiędzy Polską a Ukrainą jest nieadekwatnym.
Raz jeszcze odwołując się do słów ambasadora Deszczycy należy zauważyć, że wzajemne obwinianie się nic nie da. I choć ten okres wzajemnych oskarżeń jest naturalnym po tak kontrowersyjnej uchwale polskiego Sejmu (oraz reakcjach strony ukraińskiej, w tym Komitetu Spraw Zagranicznych Rady Najwyższej Ukrainy) to należy go przeczekać, jednocześnie nie porzucając dialogu toczącego się na różnych płaszczyznach. Warto też podkreślać to, co było we wspólnej historii dobre, a nie tylko akcentować tragiczne epizody. I trzeba przy tym uzbroić się w cierpliwość, gdyż po obu stronach granicy nadal niską jest świadomość popełnionych błędów – wobec czego realne pojednanie musi zająć więcej czasu, niż wielu z nas by sobie tego życzyło. Ważne, by było oparte na prawdzie. A rozmowy na ten temat prowadzić należy bez kompleksów po żadnej ze stron: bez kompleksu rzekomego „państwa kolonialnego” po stronie polskiej i bez „syndromu ofiary” po stronie ukraińskiej. Jak „równi z równymi”.
Dariusz Materniak