Po wielkim święcie, jakim jest w Rosji i w wielu krajach byłego Związku Radzieckiego 9 maja przychodzi kolejny dzień, w którym trzeba powrócić do codziennej rzeczywistości, która zwykle jest zdecydowanie mniej kolorową od rocznicowych obchodów.
Codzienność pozostaje niełatwą zwłaszcza dla najstarszego pokolenia mieszkańców Federacji Rosyjskiej, wśród których nie brak także weteranów II wojny światowej, o których, jak się wydaje, władze państwowe przypominają sobie zazwyczaj w rocznicę zakończenia wojny, chociaż rzecz jasna nie z wdzięczności, ale raczej po to, by stanowili dobre tło dla dorocznego pokazu (wątpliwej – o czym za chwilę) siły militarnej Kremla. Szara rzeczywistość to głodowe emerytury i trudności, by związać koniec z końcem. Trudno zatem dziwić się przywiązaniu, zwłaszcza starszych pokoleń Rosjan, do majowego święta, które choć na chwilę pozwala zapomnieć o współczesnych problemach.
Sytuacji, nie tylko zresztą emerytów, ale i przeciętnego Rosjanina nie poprawiają rzecz jasna sankcje ekonomiczne, wprowadzone przez kraje zachodnie po rosyjskiej aneksji Krymu i agresji na Donbasie. Naiwnością byłoby jednak sądzić, że sytuacja ta doprowadzi do masowych protestów społecznych z żądaniem zmiany polityki przez ośrodki kierujące państwem. Bardzo sprawnie funkcjonująca (i to nie od dwóch czy trzech lat, ale od dziesięcioleci) machina propagandowo-informacyjna jest w stanie przekonać przeciętnego obywatela Rosji, że winę za wszystkie jego problemy ponoszą zachodni (zwłaszcza amerykańscy) imperialiści, „faszyści” z Ukrainy czy ktokolwiek inny. Perspektywy zmiany tak głęboko zakorzenionego światopoglądu są w zasadzie żadne.
Co więc pozostaje, gdy w lodówce pusto? Jak zawsze skuteczną okazuje się być narracja o „oblężonej twierdzy” i czających się ze wszystkich stron zagrożeniach, którym odpór może dać jedynie silna armia. Utwierdzaniu społeczeństwa w takim właśnie przekonaniu służą doroczne parady z okazji Dnia Zwycięstwa, które odbywają się nie tylko w Moskwie, ale praktycznie w każdym większym mieście Federacji Rosyjskiej. Rzecz w tym, że to „prężenie muskułów” poza wymiarem propagandowym, obliczonym głównie na użytek wewnętrzny, nie oddaje faktycznego stanu rosyjskich sił zbrojnych, który jest nieco inny, niż wynikałoby to z przekazu rosyjskich mediów.
O potencjale współczesnej armii świadczy nie tylko liczba posiadanych czołgów, samolotów czy artylerii, ale także, a może nawet przede wszystkim – funkcjonowanie sprawnych i efektywnych systemów łączności, rozpoznania, dowodzenia oraz logistyki. Nawet najbardziej zaawansowany technologicznie czołg czy samolot bez amunicji, paliwa czy części zamiennych jest niczym więcej, jak tylko nic nie wartym kawałkiem metalu, a trzeba pamiętać, że wraz ze wzrostem zaawansowania technologicznego sprzętu wojskowego, wprost proporcjonalnie zwiększa się także zależność od własnej bazy logistycznej. Tymczasem, jak pokazały doświadczenia konfliktu zbrojnego na Donbasie, to właśnie w tych obszarach Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej mają najwięcej do nadrobienia: w czasie trwających blisko miesiąc walk o Debalcewe oddziały tzw. separatystów oraz jednostki złożone z rosyjskich „ochotników” borykały się z poważnymi brakami w zaopatrzeniu w paliwo czy amunicję – a pamiętajmy, że walki te toczyły się w bezpośrednim sąsiedztwie granicy z Federacją Rosyjską. Może to oznaczać, że aktualnie rosyjska armia nie jest zdolna do realizacji żadnych poważniejszych operacji w większym oddaleniu od swojego własnego terytorium. Casus rosyjskiej operacji wojskowej w Syrii nie zmienia tu niczego – należy pamiętać, że kontyngent w tym kraju był stosunkowo niewielki i obejmował zaledwie kilkadziesiąt sztuk sprzętu latającego oraz niewielką grupę sił specjalnych i jednostek zabezpieczenia. Nie można uznawać tej operacji za miarodajną dla oceny możliwości rosyjskiej armii (a jeśli nawet, to można wysnuć wniosek, że skuteczność rosyjskich nalotów pod względem precyzji uderzeń i relacji nakład-rezultat pozostawia bardzo wiele do życzenia).
Pogłębione analizy eksperckie wskazują wprost na niedostatki i problemy, z jakimi borykają się rosyjskie siły zbrojne. Najpewniej zdają sobie z tego sprawę także decydenci w Moskwie. Jednak w tej sytuacji na pomoc przychodzą im zarówno własna sprawna machina propagandowa (skuteczna nie tylko wobec własnego społeczeństwa, ale także – choć w mniejszym, to jednak wystarczającym stopniu) wobec odbiorców zewnętrznych, a także, czy nawet przede wszystkim – indolencja i słabość liderów krajów Unii Europejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem Francji i Niemiec. Zachodnie społeczeństwa, pozbawione silnego przywództwa w połączeniu z niskim poziomem wiedzy na temat Rosji czy krajów Europy Wschodniej w ogóle, dają się bardzo łatwo zastraszać rosyjską „propagandą niezwyciężoności”. Trzeba pamiętać, że wojna, zwłaszcza współcześnie, ma także wymiar informacyjny – a sposoby działania w tym obszarze Rosja dopracowała niemal do perfekcji. Właśnie zastraszaniu służą chociażby informacje o zamiarze przerzucenia trzech nowych dywizji do Zachodniego i Południowego Okręgu Wojskowego – choć powszechnie wiadomo jak trudnym logistycznie zadaniem jest zmiana dyslokacji tak dużych jednostek wojskowych. A już żadnego militarnego znaczenia nie ma informacja, że jedna z rzeczonych formacji zdobywała Reichstag w 1945 roku…
Carl von Clausewitz, pisząc o trzech warunkach zwycięstwa w starciu militarnym, za najtrudniejszy do spełnienia uważał właśnie trzeci z nich – tj. złamanie woli walki przeciwnika (dwa pozostałe to zajęcie wrogiego terytorium i zniszczenie jego sił zbrojnych). W przyszłości może okazać się, że działania w sferze informacyjnej będą pozwalać na realizację w pierwszej kolejności właśnie tego trzeciego elementu, a wówczas dwa pozostałe pozostaną jedynie formalnością
Dariusz Materniak