wtorek, 10 wrzesień, 2024
pluken
Home / Wiadomości / Wiatrowycz: jesteśmy gotowi rozmawiac o konkretnych dowódcach UPA winnych zbroni na Wołyniu, ale obwinianie całego ukraińskiego podziemia to działanie na rzecz rosyjskiej propagandy
Fot. W. Wiatrowycz
Fot. W. Wiatrowycz

Wiatrowycz: jesteśmy gotowi rozmawiac o konkretnych dowódcach UPA winnych zbroni na Wołyniu, ale obwinianie całego ukraińskiego podziemia to działanie na rzecz rosyjskiej propagandy

Share Button

73 rocznica tragicznych wydarzeń na Wołyniu znowu wzbudziła gorące dyskusje, które mogą zaszkodzić relacjom polsko-ukraińskim. 19 lipca Sejm może przyjąć uchwałę o upamiętnieniu ofiar „ludobójstwa Polaków, dokonanego przez OUN i UPA”. Niedawano apel w tej sprawie przyjął Senar. Również w Sejmie przygotowywany jest projekt, w myśl którego za zaprzeczanie ludobójstwu będzie grozić kara do trzech lat więzienia. Rada Najwyższa Ukrainy także przygotowuje odpowiedź w tej sprawie. Pod koniec czerwca w Przemyślu doszło do przepychanek z udziałem grupy młodych osób, próbujących zatrzymać ukraińska procesję w drodze na cmentarz wojskowy. Ukraińcy w Polsce skarżą się również na pogarszający się stosunek Polaków.

Dyskusja rozpoczęła się od listu strony ukraińskiej, podpisanym przez głowy kościołów i byłych prezydentów pojawiło się wezwanie do wzajemnego przebaczenia w myśl formuły „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Z kolei w liście strony polskiej, przedstawionym w Kijowie przez posła partii „Prawo i Sprawiedliwość” Michała Dworczyka (autora projektu uchwały o „ludobójstwie”) mowa jest o tym, że uchwała ma wyrazić szacunek dla ofiar i wyrazić polskie zaniepokojenie „heroizacją” OUN i UPA. Pojawiły się także listy polskich hierarchów kościelnych oraz byłych prezydentów RP i grupy intelektualistów. Temat Wołynia po raz kolejny znalazł się pomiędzy poszukiwaniem winnych i wzajemnymi oskarżeniami, a wezwaniami do przebaczenia i pojednania.

Polukr.net zapytał o zdanie w tej sprawie szefów Instytutów Pamięci Narodowej w Polsce i na Ukrainie. Oto co na ten temat powiedział szef ukraińskiego IPN, Wołodymyr Wiatrowycz.

Dlaczego takie sytuacje mają miejsce, skoro Warszawa występuje jako najbliższy sojusznik Ukrainy w UE?

Niestety, w polskim społeczeństwie są siły skrajnie prawicowe, które otwarcie mówią o swojej niechęci do Ukrainy i uważają wsparcie, jakiego udzielają władze za błąd. Ci ludzie, niezależenie od tego, czy mają taką świadomość, czy nie, działają zgodnie z rosyjskim scenariuszem. Nawet wielu oficjalnych przedstawicieli RP, mówiąc o wsparciu dla Ukrainy robi rzeczy które mogą szkodzić relacjom pomiędzy Polską a Ukrainą – mam na myśli polityków, takich jak np. poseł Michał Dworczyk, który mówi o swojej proukraińskiej pozycji, ale widać jednocześnie, jak jego inicjatywy negatywnie wpływają na relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami.

Tuż przed 11 lipca miały miejsce zmiany w polskim Instytucie Pamięci Narodowej. Krytycy twierdzą, że na ich skutek Instytut stanie się zamiast instytucją naukową – bardziej polityczną. Jakie wiążą się z tym ryzyka?

Mam nadzieję, że poszukiwania prawdy historycznej dotyczące trudnych epizodów polsko-ukraińskiej historii będą trwały nadal w polskim IPN, niezależnie od zmian kierownictwa. Polski i ukraiński IPN jednoczą podobne procesy, które odbywają się w Polsce i na Ukrainie: mam na uwadze radzenie sobie z konsekwencjami totalitarnej przeszłości okresu komunizmu. Polska znacznie wyprzedziła w tym obszarze Ukrainę, dlatego dla nas ciekawym jest polskie doświadczenie w tym obszarze. Z drugiej strony również Polska może korzystać z ukraińskich doświadczeń – chodzi o przyjętą niedawno w Polsce ustawę o demontażu pomników okresu radzieckiego. W tym wypadku Polacy skorzystali z naszych rozwiązań. Dlatego sądzę, że współpraca obu IPN będzie trwać, gdyż jest ona korzystna dla obu stron.

Poza tym swoje prace kontynuuje polsko-ukraińskie Forum historyków, które ma za zadanie badanie najtrudniejszych rozdziałów historii Polski i Ukrainy. Jego zadaniem jest przeniesienie dyskusji na ten temat z poziomu politycznego na grunt historyków. Dziwnie wygląda pośpiech polskich polityków w sprawie uznania antypolskich akcji OUN i UPA za ludobójstwo. Minął dopiero niecały rok od momentu rozpoczęcia prac w ramach Forum, a tej jesieni ma odbyć się kolejna sesja, która będzie poświęcona właśnie wydarzeniom na Wołyniu w 1943 roku. Dlaczego politycy upierają się, by być pierwszymi, by oceniać te wydarzenia?

Jakie są dotychczasowe osiągnięcia Forum? Na ile duże jest ryzyko, że wspólne prace zostaną utrudnione przez zmiany w polskim IPN?

Myślę, że nie będą one miały poważniejszego wpływu na te prace – mimo, że Forum zostało zapoczątkowane przez oba IPNy, to w jego skład wchodzą także historycy spoza Instytutów. Udało nam się podejść do najbardziej bolesnego fragmentu wspólnej historii – do kwestii Wołynia. Nasz cel to nie poszukiwanie koniecznie wspólnego punktu widzenia, ale dialog i próba pokazania sobie wzajemnie rezultatów badań, umożliwienia dostępu do archiwów i źródeł. Gdy uda się znaleźć punkty wspólne – to doskonale, ale nie powinniśmy obawiać się sytuacji, w których nawet widząc te same fakty będziemy je interpretować na różne sposoby. Na razie pracujemy nad przeglądem materiału faktograficznego. Niestety, wiele z tego, co słychać w politycznych oświadczeniach, zwłaszcza w Polsce, nie opiera się na faktach historycznych. Mam na uwadze zwłaszcza liczbę ofiar po stronie polskiej na Wołyniu – wzrastają one w każdym kolejnym oświadczeniu mimo tego, że nie przeprowadzono żadnej sensownej oceny, opartej na jednolitej metodologii. Polscy historycy o tym wiedzą.

Martwi mnie także to, że za symbol tej tragedii, jaka miała miejsce na Wołyniu uznano dzień 11 lipca. To istotnie tragiczna data, gdy UPA zniszczyła kilkadziesiąt polskich miejscowości na Wołyniu. Ale i w tym wypadku, z każdym kolejnym oświadczeniem liczba tych miejscowości rośnie. Strona Polska mówi o ponad stu wioskach zniszczonych przez UPA. To podstawa do tego, by pokazać, że UPA zorganizowała masową akcję, którą można byłoby uznać za ludobójstwo. Nie ma to jednak potwierdzenia w faktach historycznych.

A na czym swoje twierdzenia opiera strona polska?

Bierze się pod uwagę dokumenty stworzone kilkadziesiąt lat po tych wydarzeniach. Są dostępne dokumenty polskiego podziemia, które opowiadają o tych strasznych wydarzeniach. Według tych danych w tym dniu doszło do ataków na kilkadziesiąt miejscowości, a zniszczeniu uległo 11 z nich. W naszych pracach bierzemy pod uwagę dokumenty polskiego i ukraińskiego podziemia, a także niemieckie i radzieckie – nigdzie nie ma mowy o wielkiej operacji, która obejmowałaby ponad sto miejscowości. Takie wydarzenie musiałoby mieć swoje odzwierciedlenie w dokumentacji.

Jak zmienia się dialog z polskimi  historykami w związku z dojściem do władzy partii „Prawo i Sprawiedliwość”?

Jeśli mowa o dialogu pomiędzy historykami, to nie odczułem żadnych zmian. Jeśli idzie o dialog polityczny, to też widzimy różne poglądy wśród przedstawicieli PiS. Z jednej strony są radykalne oświadczenia, które nie sprzyjają pojednaniu. Z drugiej w PiS jest środowisko, które rozumie, jak wielkim jest zagrożenie ze strony Rosji i jak ważnym jest w tym kontekście porozumienie pomiędzy Polską a Ukrainą – by nie powtarzać błędów, jakie zostały popełnione w XX wieku.

W polskim Sejmie są przygotowane trzy projekty uchwał dotyczące upamiętnienia ofiar Wołynia. We wszystkich mowa jest o „ludobójstwie Polaków przez OUN i UPA”. Jakimi dowodami kierują się autorzy, gdy używają takiej terminologii?

Autorzy uchwał są bardzo daleko od zrozumienia okoliczności historycznych, w jakich miały miejsce omawiane wydarzenia. Termin ludobójstwa zakłada bowiem absolutną nierównowagę okoliczności, w jakich funkcjonują ofiary i wykonawcy zbrodni. Dlatego zbrodnie ludobójstwa zwykle realizują kraje, które mają możliwość kontrolowania sytuacji i planowego niszczenia grup ludności. W 1943-44 roku nie było wyraźnej przewagi ukraińskiego podziemia dla realizacji tak wielkiej zbrodni. Co więcej, dokumenty świadczą o tym, że także polskie podziemie prowadziło działania wobec ukraińskiej ludności cywilnej. Jak więc może być mowa o ludobójstwie? Z historycznego punktu widzenia to niemożliwe. Także z prawnego punktu widzenia te wydarzenia nie mieszczą się w definicji ludobójstwa, opracowanej przez Rafała Lemkina w 1948 roku (polski prawnik, autor pojęcia ludobójstwa w sensie prawnym – przyp. polukr.net). Z politycznego punktu widzenia takie postawienie sprawy ma na celu podwójne obwinianie strony ukraińskiej. Po pierwsze użycie tego terminu zrzuca odpowiedzialność za te wydarzenia na OUN i UPA. Po drugie, w projekcie rezolucji autorstwa Michała Dworczyka mowa jest o oddaniu czci Armii Krajowej, Batalionom Chłopskim i innym organizacjom zbrojnym, które broniły Polaków. Mimo tego, że w strukturach tych byli ludzie, którzy zabijali ukraińską ludność cywilną. Te projekty uchwał są dalekie od zrozumienia tego, co stało się na Wołyniu w 1943 roku. Będą one raczej poważnym problemem dla procesu poszukiwania pojednania między narodami.

Jaki jest więc ich cel, jeśli nie poszukiwania prawdy historycznej i uszanowanie pamięci ofiar?

Z jednej strony słyszymy, że cel jest szlachetny i jest nim szacunek dla ofiar. Ale wydaje mi się, że cześć poległym oddaje się na grobach czy przed pomnikami, a nie w oświadczeniach, które powodują rozłam pomiędzy potomkami zabitych. Wydarzenia w Przemyślu pokazały, że takie oświadczenia władz służą mobilizacji nastrojów antyukraińskich.

Jakie argumenty Pana zdaniem świadczą o tym, że był to konflikt dwóch narodów?

Wojna pomiędzy polskim i ukraińskim podziemiem w latach 40. XX wieku niestety nie mogła nie mieć miejsca, bo chodziło o kontrolę na spornymi terenami, które Polacy chcieli widzieć w odbudowanej po wojnie Rzeczypospolitej, a Ukraińcy – w niezależnym państwie ukraińskim. Dlatego oba ruchy podziemne szykowały się do tego starcia. Niestety, w tej wojnie nie obeszło się bez zbrodni wojennych, których dokonywały obie strony. Można mówić też o czystkach etnicznych, jakich obie strony dokonywały.

Dlaczego mowa o wojnie? Gdyż mamy dwóch kluczowych graczy, ukraińskie i polskie podziemie, UPA i AK, którzy sami siebie uznali za dwie strony konfliktu. To argument przeciwko uznaniu tych wydarzeń za ludobójstwo. Rzadko się o tym mówi, ale w czasie wojny odbywały się rozmowy, które świadczą o tym, że obie strony uznawały się nawzajem jako pozostające ze sobą w stanie wojny. Co więcej, były momenty, gdy pomiędzy 1943 a 1946 miały miejsce okresowe zawieszenia broni. W 1946 roku doszło do wspólnych akcji AK/WiN i UPA, wymierzonych w komunistów. Najbardziej znana z nich to atak na Hrubieszów w maju 1946 roku.

Jeszcze jednym argumentem, który wskazuje na wojenny charakter konfiktu jest przebieg działań i walk pomiędzy oboma organizacjami. Na Chełmszczyźnie w 1944 roku długość linii frontu pomiędzy ukraińskimi i polskimi oddziałami wynosiła około 100 km. Było to faktycznie przedłużenie wojny, jaka toczyła się pomiędzy Polakami i Ukraińcami w 1919 roku i zakończyła się zwycięstwem Polski oraz ustanowieniem na obecnych ziemiach zachodniej Ukrainy polskiej władzy. Takie rozwiązanie nie zadowalało większości Ukraińców, zamieszkujących na tym terenie i dlatego kontynuowali oni walkę w okresie międzywojennym, w czasie II wojny światowej – także zbrojnie. Tej wojny nie mogła jednak wygrać żadna ze stron – osłabiła ona i Polaków i Ukraińców i doprowadziła do tego, że na terytorium Polski i Ukrainy zostały ustanowione reżimy komunistyczne.

Jeśli członkowie UPA i AK/WiN byli w stanie porozumieć się w 1946 roku, to wygląda na to, że byli bliższymi do porozumienia, niż ich potomkowie kilkadziesiąt lat później…

Cały czas mówię o tym, że jest niezwykle przykrym, że ludzie, którzy przelewali wzajemnie swoją krew w latach 1943-46 byli w stanie zrozumieć konieczność porozumienia wobec zagrożenia reżimu komunistycznego, a my nie. Zaraz stoi przed innym wielkim zagrożeniem, który nadciąga ze wschodu. Smutne, że wielu polskich polityków nie jest w stanie tego zrozumieć i nie potrafi odłożyć na dalszy plan minionych konfliktów.

Dlaczego znowu mowa jest o Wołyniu – po wszystkich wspólnych oświadczeniach prezydentów i polityków obu krajów dotyczących wzajemnego przebaczenia i pojednania, które miały miejsce w ciągu ostatnich 15 lat?

Wszystko, co było do powiedzenia na ten temat politycy powiedzieli już w 2003 roku. Wówczas pojawiło się oświadczenie dwóch prezydentów – Kwaśniewskiego i Kuczmy, podczas ceremonii odsłonięcia pomnika we wsi Pawliwka na Wołyniu. Były też oświadczenia polskiego i Sejmu i Senatu. Niestety, niektóre siły polityczne w Polsce uważają ten temat za dobry argument dla realizacji doraźnych celów politycznych.

W 2008 roku, za rządów prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w 65 rocznicę Wołynia też była próba podjęcia ponownie tego tematu. Jednak dzięki autorytetowi ówczesnego prezydenta udało się zamknąć negatywne dyskusje na wstępnym etapie. Lech Kaczyński dobrze rozumiał, jak ważną jest współpraca z Ukrainą, zwłaszcza w przededniu rosyjskiej agresji w Gruzji. Obecnie niestety nie widzę żadnego na tyle silnego i wpływowego polityka w Polsce, który byłby w stanie uciąć trwające dyskusje i powstrzymać eskalację napięcia. Widzimy za to wielu młodych, radykalnych i niestety ślepych polityków, którzy patrzą w przeszłość zamiast w przyszłość, wykorzystując ten temat do rozpoczynania kolejnych konfliktów.

Jak w takim razie strona ukraińska mogłaby upamiętnić ofiary wydarzeń na Wołyniu?

Propozycja, jaka padła w liście byłych ukraińskich prezydentów, głów Kościołów i działaczy społecznych – w sprawie ustanowienia wspólnego dnia pamięci, jest bardzo słuszna. Nie ma sensu dzielić zabitych, lepiej, by pamięć o tej tragedii pojednała ich potomków. Ukraiński IPN proponował, by władze Ukrainy wystąpiły z inicjatywą postawienia w Polsce i na Ukrainie pomników polsko-ukraińskiego porozumienia, gdzie można byłoby wspólnie uszanować pamięć ofiar Wołynia. Niestety, polska odpowiedź na ukraiński list – ta, którą przedstawił poseł Dworczyk, wygląda dość smutno. Znowu pada teza, że Ukraina powinna uznać ludobójstwo OUN i UPA, znowu pojawia się próba zrzucenia całości odpowiedzialności na stronę ukraińską. Poseł Dworczyk stwierdził również, że w Polsce nie upamiętnią się tych ludzi, którzy brali udział w zabójstwach ukraińskiej ludności cywilnej – co nie jest prawdą. W Polsce szanuje się pamięć AK, formacji, która zabijała także ukraińskich cywilów. Na przykład jeden z dowódców tej formacji, Władysław Filipkowski w lecie 1944 roku dowodził operacją „Burza” w okolicach Lwowa, jednocześnie niszcząc ukraińskie wsie i zabijając ich mieszkańców. Uważany jest za bohatera – pośmiertnie otrzymał stopień generała brygady.

Powinniśmy zrozumieć, że w naszej historii były takie strony, które zawsze będą mieć odrębne oceny. Będą ludzie, działalność których może być heroiczną z punktu widzenia Ukrainy, a zbrodniczą z polskiego – i odwrotnie. Żołnierzy UPA nie upamiętnia się na Ukrainie za ich udział w konflikcie polsko-ukraińskim, ale za walkę z komunistami. Na terenach, gdzie działała UPA sympatie do Polski są największe.

Dlaczego strona polska nie chce mówić o ukraińskich ofiarach konfliktu na Chełmszczyźnie i Podlasiu?

Dziwi mnie, że niektórzy polscy historycy twierdzą, że polskie akcje były działaniami odwetowymi, a tam, gdzie nie powodów dla odwetu, były prowadzone  jako „akcje wyprzedzające”. Zatem, jeśli UPA nie prowadziła żadnych działań, a ukraińska wioska została zniszczona, to takie działania były „wyprzedzającymi”, by nie mogło dojść do akcji UPA – zatem zdaniem strony polskiej nie można tego uznać za zbrodnię. I z polskiej i z ukraińskiej strony miały miejsce działania, które można zakwalifikować jako „zbrodnie wojenne”, zwłaszcza te, gdzie zabijano ludność cywilną. Jeśli chcemy potępiać te zbrodnie – to z obu stron. Jeżeli będziemy próbować tylko przerzucać odpowiedzialność na jedną ze stron, to będzie to powodować napięcia zamiast sprzyjać pamięci o ofiarach i będzie zagrażać relacjom w przyszłości.

Wygląda więc na to, że jesteśmy daleko od ustanowienia wspólnego dnia pamięci…

Jestem optymistą i jestem przekonany, że jest to możliwe. Powodem dla optymizmu dla mnie jest to, jak co roku jest obchodzony we Lwowie dzień 1 listopada. Na mogiłach Ukraińców i Polaków, którzy walczyli przeciw sobie w 1918 roku odprawiane są wspólne nabożeństwa: pamięci żołnierzy Ukraińskiej Armii Galicyjskiej i lwowskich Orląt. Porozumienie jest możliwe, jeżeli pozostawimy przeszłość w przeszłości, a nie będziemy jej wykorzystywać jako paliwa do realizacji własnych celów współcześnie.

Jaka będzie Pana reakcja, jeśli zostanie przyjęta uchwałą ze słowem „ludobójstwo”?

Będę rozczarowany. Dla mnie i dla IPN to będzie oznaczać, że politycy wtrącają się w oceny wydarzeń historycznych, co jest absolutnie destruktywne. To będzie oznaczać także, że trzeba pogłębić dialog historyczny, przeprowadzić więcej dyskusji na ten temat i robić je na forum publicznym, aby pokazać nieodpowiedzialność politycznych oświadczeń.

Jak ocenia Pan materiał „Gazety Wyborczej” w którym mowa o tym, że swoim podejściem do kwestii Wołynia Polska podważa państwowość Ukrainy i działa „na rękę” Kremlowi?

Zgadzam się z tym, że mówienie o ludobójstwie UPA, świadomie czy nie – jest to działanie na rzecz Moskwy. Jednym z głównym zadań rosyjskiej wojny informacyjnej jest delegitymizacja ukraińskiej państwowości. Chcą nam dowieść, że UPA była organizacją zbrodniczą, a więc walka o ukraińska państwowość była zbrodniczą – a zatem jej efekt również nie może mieć legitymizacji.

Czy można wskazać na konkretną rolę i odpowiedzialność konkretnych dowódców wołyńskiej UPA w działalności zbrodniczej?

Kwestia personalnej odpowiedzialności dowódców UPA potrzebuje dalszych badań. Temat ten był praktycznie nieporuszanym, jako że na Ukrainie archiwa pozostawały zamkniętymi. To się zmieniło i teraz można wziąć się za te prace. Powinniśmy być gotowi do tego, by wskazać, że konkretne osoby popełniły zbrodnie. Możemy już teraz odejść od totalitarnego modelu kolektywnej odpowiedzialności i obwiniania całej UPA o działalność zbrodniczą. Jestem przekonany, że znajdziemy dowody zbrodni konkretnych osób przeciwko ludności polskiej – będziemy o nich mówić i wskazywać ich nazwiska. Tak samo będziemy mówić o dowódcach AK, Batalionów Chłopskich i innych, którzy prowadzili takie działania, które można kwalifikować jako zbrodnie. Również strona polska powinna badań te tematy. Poważne badania są jeszcze przed nami, jednak dzięki temu, że w ostatnich latach zmieniły się na Ukrainie zasady dostępu do archiwów, nowe dokumenty pozwolą nam wiele zrozumieć jeśli idzie o ten konflikt.

Jaka była rola i odpowiedzialność ukraińskiej ludności cywilnej w masowych zabójstwach na Wołyniu?

Ten konflikt rozgrywał się na różnych płaszczyznach. Jedną z nich był konflikt pomiędzy organizacjami podziemnymi, które chciał przejąć kontrolę nad danym terytorium. Drugą – konflikt pomiędzy ukraińską ludnością wiejską i tymi, kogo uważali oni za wrogów wobec posiadanych przez nich przywilejów, a także tzw. osadnikami. W centrum tego konfiktu znaleźli się Polacy, którzy od setek lat żyli na tym obszarze i nie mieli nic wspólnego z osadnictwem. Jeszcze inna płaszczyzna to płaszczyzna religijna. Najpoważniejszymi były starcia na tych terenach, gdzie mieszkała ludność prawosławna. Na przykład na Chełmszczyźnie w 1938 roku odbywała się akcja niszczenia cerkwi – polskie władze zniszczyły ich ponad 150. Pamięć o tych wydarzeniach sprzed wojny miała swój wpływ także na wydarzenia, jakie miały miejsce 4-5 lat później.

Czy są dowody, że cała struktura OUN-UPA wspierała masowe zabójstwa Polaków na Wołyniu?

Przez ostatnie 20 lat polscy historycy poszukują tzw. „Nakazu nr 1”, dotyczącego polecenia masowego zniszczenia ludności polskiej. Już kilka razy ogłaszano, że został on odnaleziony – miał go wydać Dmytro Kłaczkiwski, „Kłym Sawur”, jednak ani razu informacja ta nie potwierdziła się. Wykorzystuje się także protokół  z przesłuchania dowódcy UPA, Jurija Stelmanczuka z 28 lutego 1945 roku, który miał otrzymać taki rozkaz od „Kłym Sawura”. Miałem okazję pracować na tych dokumentach w Archiwum SBU i wiem, że nie ma takiej relacji w oryginale protokołu przesłuchania Stelmanczuka. Pojawia się ona w kopiach dokumentu z lat 60. XX wieku. To daje podstawy stwierdzać, że dokument ten został sfałszowany już po wielu latach od egzekucji Stelmanczuka.

Co więcej, w oryginalnych zeznaniach z jakimi każdy może się zapoznać mowa jest o konflikcie pomiędzy kierownictwem OUN i lokalnych struktur OUN na Wołyniu co do tego, jak działać wobec polskiego podziemia i ludności cywilnej. Wszystkie dostępne dokumenty wskazują, że nie padł rozkaz masowego zniszczenia ludności polskiej na tym obszarze.

Jakie są dowody wskazujące na odpowiedzialność Stepana Bandery oraz Romana Szuchewycza za działania na Wołyniu?

Obwinianie Stepana Bandery o zbrodnie na Wołyniu jest śmieszne, jako że w tym czasie siedział on w obozie koncentracyjnym. Co do Szuchewycza, to dokumentacja z tego okresu świadczy, że nie padł rozkaz działań mających na celu totalne zniszczenie ludności polskiej. Piszę o tym w książce pt. „Druga wojna polsko-ukraińska” – OUN chodziło o kontrolę nad spornymi terenami, dlatego podjęto decyzję o walce z polskim podziemiem i pozbawieniem go bazy do działania. Dla tego celu starczyło doprowadzić do wysiedlenia polskiej ludności z tych terenów. Zgodnie z ta samą logiką polskie władze komunistyczne likwidowały UPA, wysiedlając ludność ukraińską z terenów wschodniej Polski.

Ile może być prawdy w filmie Wojciecha Smarzowskiego o Wołyniu, który ma pojawić się tej jesieni?

Miałem możliwość zapoznać się ze scenariuszem filmu i niestety sądzę, że jedynie doleje on „oliwy do ognia” i będzie dalekim od tego, by zrozumieć to, co stało się na Wołyniu. Film zapowiada się jako jednostronny i przedstawi najpewniej propagandowy obraz konfliktu polsko-ukraińskiego, pokazując obraz Ukraińców-morderców i Polaków-ofiar. Na razie efektem informacyjnej histerii, jaka od pół roku trwa w Polsce stało się pogorszenie stosunku Polaków do Ukraińców. Jak na razie nie miało to wpływu na odnoszenie się Ukraińców do Polaków, jednak kolejne polityczne oświadczenia utrzymane w tonie „ludobójstwa UPA” będą miały wpływ na zmianę tego stosunku.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Ihor Tymots

Share Button

Czytaj również

Fot. mil.in.ua

USA i Ukraina opracowują nowy system przeciwlotniczy

W założeniu, konstrukcja ma zastąpić zestawy S-300 oraz rakiety R-27 „We współpracy z kilkoma europejskimi …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.