czwartek, 27 marzec, 2025
pluken
Home / Analityka / Czy Rosja jest gotowa do zmasowanej inwazji na Ukrainę?
Фото: inforesist.org
Фото: inforesist.org

Czy Rosja jest gotowa do zmasowanej inwazji na Ukrainę?

Share Button

Czy Rosja jest gotowa do masowej inwazji na Ukrainę i od czego zależy, czy do niej dojdzie? O to polukr.net zapytał ukraińskich ekspertów wojskowych.

Rosja koncentruje na granicy z Ukrainą siły wojskowe i być może przygotowuje się do zmasowanej inwazji na Ukrainę – o czym napisała polska „Gazeta Wyborcza” wskazując na rosyjskich ekspertów wojskowych i media, a także na dane resortów obrony Ukrainy i USA. „Do granicy z Ukrainą Rosja ściągnęła rakiety „Iskander”, które mogą razić cele w odległości do 500 km. Rosja zwiększyła także liczebność wojsk przy granicy z Białorusią, skąd bliżej jest do Kijowa” – czytamy we wspomnianym artykule. Gazeta cytuje także rosyjskiego eksperta wojskowego Rusłana Puchowa, który twierdzi, że Rosja tworzy trzy wielkie zgrupowania wojsk dla możliwego uderzenia na Kijów.  

Profesor i wiceprezes ośrodka analitycznego „Instytut Lexingtona”, Dan Gurray napisał artykuł dla dziennika „National Interest” na temat zagrożenia ze strony Rosji. Uważa, że Rosja pokazała, że potrafi prowadzić szybkie, ale ograniczone pod względem zasięgu operacje zaczepne, ma dobre uzbrojenie do prowadzenia walki radioelektronicznej i cybernetycznej, a także może przeprowadzać precyzyjne uderzenia na odległe cele. „Rosyjskie działania w Syrii zmieniły się z działań hybrydowych w klasyczną operację wojskową… Rosyjskie wojska mają ograniczone siły dla prowadzenia działań ofensywnych – ich brygady są w stanie prowadzić działania przeciwko armiom o liczebności do 150 tysięcy żołnierzy, z wykorzystaniem sił powietrznych, piechoty morskiej,  jednostek specjalnych i obrony przeciwlotniczej. Rosyjska armia nie ma głębi i w razie pierwszych niepowodzeń zatrzyma się. Rosyjskie dowództwo opiera się na koncepcji szybkich, dokładnie wymierzonych uderzeń, zasobach walki radioelektronicznej, dużej szybkości uderzeń grup pancernych, brygad powietrznodesantowych i jednostek specjalnych. Ich cel to usunąć cele na pierwszej linii, sparaliżować reakcje polityczne i wojskowe i szybko stworzyć nowe uwarunkowania. Broń atomowa ma za zadanie powstrzymać siły NATO od kontrataku. Rosja nie może walczyć jednak w dużym i długotrwałym konflikcie – twierdzi amerykański uczony.

Od początku agresji przeciwko Ukrainie Rosja przez cały czas zwiększa swoją obecność wojskową na granicy. Od czasu do czasu pojawiają się informacje o budowie kolejnych baz wojskowych, modernizacji czy tworzeniu nowych dywizji blisko granicy z Ukrainą – jednak do tej pory obawy co do agresji nie zmaterializowały się.

Oleg Żdanow, ekspert wojskowy

Fot. acebook.com/Олег Жданов
Fot. acebook.com/Олег Жданов

Można przypuszczać, że Rosja mogłaby zdecydować się na dużą operację ofensywną przeciwko Ukrainie. Jednak byłoby to działanie samobójcze. Co do liczebności wojsk, jakie Rosja zgromadziła przy granicy z Ukrainą, mamy przewagę, zarówno pod względem liczby żołnierzy jak i sprzętu. A nie prowadzi się operacji zaczepnych bez przewagi liczebnej i jakościowej.

Rosja w ciągu ostatnich dwóch lat zwiększyła liczebność swoich wojsk blisko granic Ukrainy i dalej kontynuuje ten proces. Jednak dla takiej masowej ofensywy o jakiej mowa, trzeba byłoby co najmniej 400 tysięcy żołnierzy. Taką liczebność rosyjska armia przy naszych granicach osiągnie za 5-10 lat. DO tego trzeba tworzyć nowe bazy, formować nowe jednostki wojskowe.

Niedawno w Rosji przyjęto pakiet dyktatorskich ustaw albo tzw. „pakiet Jarowej”. Na bazie tych ustaw powstała rosyjska Gwardia Narodowa, formacja o liczebności 200 tysięcy żołnierzy. Dla Putina zagrożeniem numer jeden jak na razie są wrogowie wewnętrzni.

Łącznie rosyjska armia to około miliona ludzi. Z tego 400 tysięcy to wojska lądowe. Wśród nich, według naszych danych, 150 tysięcy żołnierzy to jednostki bojowe. Wokół granic Ukrainy, włączają w to obszar Naddniestrza, Białorusi, Krymy i samą Rosję, stacjonuje około 55 tysięcy żołnierzy rosyjskich. To regularne jednostki sił zbrojnych Rosji. Dane, o których pisze polska gazeta to teoretycznie planowana liczebność rosyjskich wojsk, raczej marzenie Putina, niż rzeczywistość.

Co do możliwych rosyjskich uderzeń na Donbasie, to na dzień dzisiejszy jedynym faktycznym osiągnięciem porozumienia Mińsk-2 stało się to, że ustabilizowała się linia rozgraniczenia wojsk. Podpisaliśmy się pod tym porozumieniem i cały świat o tym wie. Ta strona, która pierwsza spróbuje tą linię przesunąć na swoją korzyść, będzie obwiniona o zerwanie dialogu politycznego. Dla Rosji oznaczać to będzie nowe sankcje, dużo bardziej bolesne.

Właśnie dlatego Rosja nadal kontynuuje ostrzały bez przekraczania linii rozgraniczenia. Liczba i skala ostrzałów będzie wzrastać. Rosjanie będą próbować uczynić jak najwięcej szkód do Dnia Niezależności Ukrainy (24 sierpnia – przyp. polukr.net). A im większe straty po stronie ukraińskiej, tym większe szanse na ustępstwa przy okazji rozmów. To szantaż przy pomocy wojny.

Artykuł w polskiej gazecie został napisany z myślą o polskim czytelniku, tak, by władze mogły uzasadniać zwiększenia wydatków na obronność, o czym była mowa na ostatnim Szczycie NATO w Warszawie. Polska ma zamiar nadal modernizować swoją armię i zwiększać jej liczebność. To dobra wiadomość. Prowokacje ze strony Rosji wobec krajów bałtyckich czy Polski są mało prawdopodobne. Rosjanie rozumieją, że NATO jest obecne w tym regionie. Rozumieją również, że nie stać ich na konflikt z lepiej przygotowanymi i wyposażonymi armiami krajów Paktu.

Konstantyn Maszowets, ekspert Centrum badań wojskowo-politycznych „Informacyjny opór”

Fot. facebook.com/ahmenid
Fot. facebook.com/ahmenid

W najbliższym czasie rosyjska ofensywa  jest mało realną. Rosja jest na wstępnym etapie przygotowań do takich działań, dopiero rozpoczęła formowanie grup uderzeniowych przy naszych granicach. Jedyne zgrupowanie, jakie jest gotowe – to grupa na Krymie, oddziały na okupowanej części Donbasu, a także kilka grup na granicy z Ukrainą w okolicach Charkowa i Sum. Dotąd nie sformowano jednak na odcinku północno-wschodnim grup wojsk zdolnych do prowadzenia głębokich działań – choć nadal na tym pracują. Jednak by stworzyć takie zgrupowania, trzeba co najmniej 4-5 miesięcy.

Trzeba pamiętać również, że informacje o gotowości do działań wojskowych są wykorzystywane także jako instrument wpływu informacyjnego, aby wzbudzić strach w społeczeństwie Ukrainy. To typowa taktyka kija i marchewki.

Rosyjskie natarcie jest niemożliwe nawet nie ze względu na brak możliwości wojskowych, ale wobec potencjalnych konsekwencji polityczno-gospodarczych. Reakcja wspólnoty międzynarodowej na rosyjską agresję jest nietrudna do przewidzenia. Wszyscy zobaczyliby wówczas agresję Moskwy, za którą nie udałoby się obwinić Ukrainy.

Dla zmasowanej inwazji potrzebna jest przyczyna, taka, w jaką można uwierzyć. Moskwa nad tym pracuje – poszukuje sojuszników w Europie, zwłaszcza wśród skrajnych sił politycznych, prawicowych i lewicowych. Ci sojusznicy mają uwierzyć w rosyjskie kłamstwa o Ukrainie. Rosjanie pracują także aktywnie na tym, by Ukraina pozostała bez sojuszników: Polaków, Gruzinów, Bałtów. Na Kremli poszukiwane są metody pogorszenia relacji Ukrainy z sojusznikami. To wszystko dla tego, by pozostawić Ukrainę sam na sam, w oczekiwaniu na napaść. Wojna, to jedyna sfera, w której Rosja może konkurować z innymi krajami.

Jednak Ukraina także zwiększa swój potencjał wojskowy. To może odebrać Putinowi nadzieję na sukces w realizacji wariantu siłowego. Jednak w wypadku wojny z Rosją możemy liczyć tylko na siebie. Wsparcie wspólnoty międzynarodowej nie będzie miało większego znaczenia na froncie. To wsparcie mogłoby być silniejsze, a że takim nie jest – to wina krótkowzroczności zachodnich liderów oraz błędów i zaniechać ukraińskich elit politycznych.

Rosja będzie kontynuować ostrzeliwanie pozycji sił ukraińskich na Donbasie. Dla Kremla to instrument nacisku na Ukrainę. Za każdym razem przed kolejnymi rozmowami w Mińsku ostrzałów jest więcej, co powoduje śmierć żołnierzy – tym bardziej bolesną, że w czasie rzekomo obowiązujących porozumień pokojowych. W Rosji temat śmierci własnych wojskowych to temat tabu – za poruszenie którego można trafić do więzienia lub zginąć.

Wałentyn Badrak, dyrektor Centrum Badań nad Armią, Konwersją i Rozbrojeniem

Fot. facebook.com/valentyn.badrak
Fot. facebook.com/valentyn.badrak

Ofensywa rosyjskie armii przeciwko Ukrainie jest możliwa. Rosja jest dzisiaj w pełni gotowa do wojny. Czy dojdzie do ataku – to zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od stanowiska liderów krajów zachodnich. Czy Putin wykorzysta swoją gotowość – to zależy już od tego, co dzieje się w jego głowie.

O gotowości Rosjan do wojny świadczą takie fakty, jak koncentracja wojsk i wprowadzenie wysokiego poziomu gotowości bojowej. Obecnie od momentu wydania poleceń do podjęcia działań minąć musi kilka dni. Wcześniej potrzeba było na to kilka tygodni.

Pierwszym argumentem za podjęciem działań wojennych są wybory do Dumy w Rosji, zaplanowane na 18 września. Dla wzmocnienia poparcia Putinowi potrzebne są zewnętrzne sukcesy i zwyciężeni wrogowie. Drugi argument to wybory prezydenckie w USA. Ameryka weszła w tą fazę, w której trudno będzie jej reagować, jeśli konflikt przeistoczy się z niskiej intensywności do fazy „gorącej”. Zresztą stanowiska prezydenta Obamy i tak nie jest adekwatnym wobec wyzwań, jakie stawia Rosja przed wspólnotą międzynarodową. Także i w okresie wyborczym nie będzie w stanie odpowiedzieć lepiej niż dotychczas. Po trzecie ważne jest stanowisko krajów UE. Z jednej strony rozumieją one wyzwania związane z polityką rosyjską, z drugiej są gotowi do współpracy z Moskwą przeciwko terrorystom w Syrii i wobec migracji. Wiele krajów chciałoby wznowić współpracę ekonomiczną z Rosją. To powstrzymuje je od otwartego reagowania na działania Moskwy.

Na szczycie NATO w Warszawie ogłoszono, że Sojusz będzie bronił swoich członków. To oznacza, że Ukraina nie ma szans na pomoc wojskową, także wojskowo-techniczną. W wielu krajach NATO utrzymuje się negatywny stosunek do kwestii ewentualnych dostaw broni na Ukrainę. Z drugiej strony Sojusz zachęca nas do współpracy technologicznej w sferze wojskowej, jednak w konkretnych projektach wielokrotnie zdarzało się, że ukraińskie firmy spotykały się z negatywną reakcją na zachodzie. Wygląda więc na to, że Ukraina sam na sam musi mierzyć się z silnym przeciwnikiem.

Według jednego ze scenariuszy rosyjska ofensywa może wyglądać jak atak prorosyjskich separatystów, których będą wspierać wojska rosyjskie. W takim wypadku Ukraina może długo wytrzymać. Drugi z możliwych scenariuszy jest gorszy – to zastosowanie przez Rosję lotnictwa i rakiet. Tutaj nasze siły są nierówne, a znaczna ilość sprzętu jest przestarzała. Szersze zmiany i modernizacja miały miejsce jedynie w wojskach lądowych. Co prawda, w takim wypadku Ukraina ma „asa w rękawie” – w formie sił specjalnych o znacznych możliwościach, także tworzenia ewentualnych oddziałów partyzanckich na okupowanych terytoriach.

Jest jeszcze jeden aspekt. Zająć terytorium to jedno, utrzymać je – to inna sprawa. Nie wszystkie regiony na wschodzie i południu kraju są prorosyjskie i gotowe ochoczo przyjąć rosyjską okupację. Widać było to w wypadku rosyjskich prowokacji w Charkowie i Odessie, nawet na Donbasie.

W ciągu dwóch lat wojny prezydent Poroszenko nie wykonał wszystkich niezbędnych kroków na rzecz wzmocnienia obronności. Akcentował kroki polityczne i dyplomatyczne, podejmowane na rzecz zakończenia konfliktu. Mimo tego Ukraina stworzyła silną armię. To kolejny czynnik, który muszą brać pod uwagę Putin i sztab generalny FR – potencjalnie tysiące zabitych rosyjskich żołnierzy. 50-60 tysięcy zabitych na Ukrainie spowodowałoby społeczny kryzys w samej Rosji. To argument, który powstrzymuje Kreml przed działaniami zbrojnymi.

Duża ofensywa przeciwko Ukrainie byłaby niebezpieczną także dla samego Putina. Oznaczałoby dla niego być albo nie być. Być – gdyby udało mu się odpowiednio mocno nastraszyć Zachód i zmusić tym samym do nieingerencji. Nie być – gdyby świat zareagował, a Ukraina zadałaby poważne straty agresorowi. Wówczas reżimowi Putina pozostałyby zaledwie dni do upadku.

Możliwe są również prowokacje Rosji wobec krajów bałtyckich i Polski. Ale nie po to, by zająć terytorium tych krajów, ale by nadać wiadomość: „nie mieszajcie się w działania na Ukrainie, bo będziemy walczyć także z wami”. To tradycyjna dla Putina retoryka szantażu. Możliwe są w tym wypadku działania grup dywersyjnych w tych krajach czy inne metody wojny hybrydowej, dobrze opracowane przez Rosję.

Oleksij Arestowicz, ekspert wojskowy

Fot. facebook.com/alexey.arestovich
Fot. facebook.com/alexey.arestovich

Jest wiele oznak możliwej rosyjskiej ofensywy. Sposób myślenia Kremla: pod pozorem ćwiczeń Kaukaz-2016, które ruszają 15 sierpnia, stworzymy ugrupowanie uderzeniowe na granicy z Ukrainą. Równocześnie zaktywizowali działania na Donbasie, by zyskać wstępną przewagę, zdemoralizować naszych żołnierzy i zmotywować własnych, a także wyczerpać nasze siły.

Ćwiczenia niektórych jednostek wojskowych tzw. republik DNR i ŁNR, a także jednostek rezerwowych Federacji Rosyjskiej wskazują, że nie są one póki co gotowe do prowadzenia działań na dużą skalę. Najprawdopodobniej będzie miała miejsce stopniowa aktywizacja działań, być może także wprowadzanie do działań jednostek wprost z poligonów. Szczyt tej aktywności najpewniej przypadnie na okres od połowy września do połowy października.

Wprowadzenie do działań sił rosyjskich jest możliwe w wypadku wyczerpania naszych własnych zasobów i rezerw i w sytuacji, gdy Kreml będzie uważał, że ma dobre perspektywy na sukces interwencji. Dla tego celu Ukraina powinna być nieprzygotowana do odparcia ataku, przeprowadzenia mobilizacji, a Zachód – do reakcji na uderzenie.

Kreml spróbuje wykorzystać działania na froncie do politycznego nacisku na Kijów, aby zmusić go do ustępstw w sferze nadania „specjalnego statusu” dla Donbasu. W razie odmowy Moskwa będzie grozić zmasowanym uderzeniem. Rosja chce prawdopodobnie powtórzyć scenariusz z 2014 roku, gdy wobec świętowania Dnia Niezależności decyzje podejmowano powoli. Do tego dodać należy odwrócenie uwagi Zachodu wobec odbywających się Igrzysk Olimpijskich w Brazylii.

Z drugiej strony tempo rozpadu rosyjskiej gospodarki wobec sankcji oraz przezbrajania Sił Zbrojnych Ukrainy nie dają Rosji możliwości wojskowego rozwiązania konfliktu na swoją korzyść już za 1-1,5 roku. Wiele zależy też od adekwatnej reakcji naszego społeczeństwa i władz na zagrożenie.

Krzyki o „zdradzie” władz państwowych trzeba oceniać jako działania w interesie wroga, mające na celu demoralizację społeczeństwa. Trzeba zachować spokój, zwłaszcza w wypadku ofensywy przeciwnika i strat, nie tworzyć atmosfery paniki. Myślę, że mimo wszystko, Putin jednak nie zdecyduje się na bezpośrednią konfrontację z Ukrainą. Nasza armia jest w dobrej formie, wszyscy są ostrzeżeni i śledzą na bieżąco sytuację. Wiele też będzie zależeć od możliwości szybkiego przeprowadzenia mobilizacji – sam pobiegnę do komisariatu wojskowego na pierwsze wezwanie. Tego też życzę wszystkim, dla których „wolna Ukraina” to nie tylko puste słowa. Trzeba być gotowym. Sława Ukrainie!

Serhij Dżerdż, szef Rady Koordynacyjnej „Ligi Obywatelskiej Ukraina-NATO”

Fot. ua.112.ua
Fot. a.112.ua

Zagrożenie dużą ofensywą ze strony Rosji istnieje i w ostatnim czasie wzrosło. Wskazuje na to zwiększenie liczebności rosyjskich wojsk wzdłuż granicy z Ukrainą, zwiększenie intensywności ostrzałów na Donbasie, a także zwiększenie liczebności rosyjskich żołnierzy na obszarach okupowanych, przerzut czołgów i artylerii z Rosji. Oprócz tego Rosjanie zwiększyli liczebność wojsk na Krymie, wzmocnili obronę przeciwlotniczą i zwiększyli liczebność formacji ofensywnych na Półwyspie. Trwają również manewry i ćwiczenia w Naddniestrzu oraz na Kaukazie. Równocześnie Rosja nasila działalność wywiadowczą i dywersyjną na Ukrainie i w krajach NATO w regionie.

Wśród ostatnich metod, tzw. wojny hybrydowej, które zastosowali Rosjanie są np. działania takie jak wyjazd francuskich deputowanych na Krym, głosowanie w jednej z prowincji Włoch ws. żądania zdjęcia sankcji z Rosji, a także wpływ na polskich polityków wobec głosowania ws. Wołynia. Widać więc, że sytuacja się pogarsza.

Rosyjskie prowokacje wobec Polski i krajów bałtyckich również nie są wykluczone. Możliwe, że nie będą to działania realizowane wprost: mogą to być protesty mniejszości rosyjskiej w Estonii. Rosja może również zająć jedną z wysp na Morzu Bałtyckim i w ten sposób sprawdzić gotowość NATO do odpowiedzi na podobne działania.

Share Button

Czytaj również

Fot. pravda.com.ua

USA i Ukraina będą kontynuować rozmowy ws. zawieszenia broni z Rosją

Według prezydenta Ukrainy, delegacje USA i Ukrainy będą dalej pracować podczas spotkań na Bliskim Wschodzie, …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.