Z Ołekandrem Zaiczukiem, pułkownikiem Sił Zbrojnych Ukrainy, o doświadczeniach polsko-ukraińskiej współpracy wojskowej rozmawia Dariusz Materniak.
W czasie swojej służby wojskowej był pan związany z Batalionem Polsko-Ukraińskim?
Tak, w ramach POLUKRBAT wykonywałem swoje obowiązki od 2003 roku. Z tego czasu pozostały bardzo pozytywne wrażenia i wspomnienia, zwłaszcza relacji z dowódcą, wówczas był to pułkownik Piotr Sadowski z którym potem spotkaliśmy się także w Iraku. Służyliśmy razem w Kosowie, a następnie w Iraku, gdzie był on naczelnikiem ds. przygotowania bojowego polskiej dywizji w Al-Diwaniji. W ogóle, z czasów wspólnej służby z polskimi żołnierzami i w Kosowie i w Iraku pozostały same pozytywne wrażenia.
W Kosowie była to misja w ramach sił KFOR?
Tak, byłem tam w ramach tej misji w 2003 i 2004 roku. W naszym przypadku jedna rotacja trwała przez okres jednego roku (w przypadku Polskich Kontyngentów Wojskowych zwykle jest to 6 miesięcy – przyp. polukr.net). Ze strony ukraińskiej służbę w ramach batalionu polsko-ukraińskiego pełniły dwie kompanie: jedna z pułku Wojsk Powietrznodesantowych, stacjonującego wówczas we Lwowie, druga – z Samodzielnego Batalionu Specjalnego stacjonującego wówczas w Jaworowie. Pełniłem wówczas służbę na stanowisku zastępcy dowódcy kompanii z jednostki we Lwowie.
Jak wyglądały działania realizowane w Kosowie?
W ramach tej misji prowadziliśmy działania na obszarze lokalnych miejscowości w ramach naszej strefy odpowiedzialności, zorientowane na zapobieganie niepokojom i utrzymywanie pokoju i bezpieczeństwa w formie patrolowania, przeszukań pod kątem ujawnienia broni czy narkotyków, organizowania checkpointów. Ewentualnych zatrzymanych przekazywaliśmy lokalnej policji. Dowódcą kontyngentu był polski oficer, pułkownik Sadowski, zastępcą – oficer ukraiński. Później dołączył do nas także pluton żołnierzy z Litwy. Lokalna ludność pozytywnie odnosiła się do żołnierzy KFOR, zarówno po stronie albańskiej i – zwłaszcza – serbskiej. Działania wskazane wyżej były realizowane wspólnie, podobnie zresztą jak udział w zawodach sportowych czy innych wydarzeniach tego typu organizowanych przez dowództwo sił KFOR.
Kolejną wspólną misją była ta realizowana począwszy od 2003 roku w Iraku.
Tak, ja do Iraku trafiłem w 2005 roku. Byłem wówczas doradcą wojskowym, zajmowałem się przygotowaniem irackich żołnierzy do służby. Ukraińskie dowództwo znajdowało się wtedy w mieście Al-Kut, a sztab Wielonarodowej Dywizji w mieście Al-Diwanija. Ja większość tego czasu w Iraku spędziłem właśnie w polskiej bazie w Al-Diwaniji, gdzie przez pięć miesięcy brałem udział w działaniach przygotowujących do służby iracki batalion stacjonujący obok naszej bazy. Następnie, po procesie szkolenia batalion ten, a następnie brygady zostały certyfikowane przez amerykańskie dowództwo. W ostatnim miesiącu służby w Iraku byłem na granicy z Iranem, gdzie zajmowałem się przygotowaniem i szkoleniem irackich funkcjonariuszy straży granicznej. Działania te, realizowane były w międzynarodowym środowisku złożonym z żołnierzy wielu krajów, zgodnie ze standardami NATO – żołnierze ukraińscy, po udziale w misjach w Kosowie i innych mieli już pewne doświadczenia, co pozwoliło nam włączyć się bez większych problemów w te procesy. Tym bardziej, że kulturowo czy językowo jest nam dość blisko do Polski, co dodatkowo ułatwiało zadanie.
Jak ocenia Pan współpracę z polskimi żołnierzami w Iraku?
Również i w Iraku w mojej ocenie polscy żołnierze zaprezentowali się z najlepszej strony. Były to partnerskie relacje, zawsze oparte na współpracy, udzielaniu sobie wzajemnej pomocy jeśli była taka potrzeba. Nie pamiętam by były jakiekolwiek konfliktowe sytuacje pomiędzy nami. Do dzisiaj utrzymujemy nawiązane tam kontakty, odwiedzamy się nawzajem w Polsce i Ukrainie. W naszej grupie byli także żołnierze z Bułgarii – zdarzyło się kiedyś, ze znaleźliśmy się razem pod ostrzałem i po tym, jak udało nam się bezpiecznie powrócić obiecaliśmy sobie, że komu urodzi się dziecko, ten drugi zostanie jego ojcem chrzestnym – i faktycznie, po kilku latach, gdy urodziła się moja córka, został on jej chrzestnym. To tylko jeden z przykładów swego rodzaju międzynarodowego braterstwa wojskowych jakie wówczas powstało między żołnierzami z różnych państw. Faktycznie operacja w Iraku była dużo bardziej skomplikowana i nieprzewidywalna od tej w Kosowie: na porządku dziennym były tam ostrzały baz, działania snajperów czy podkładane miny.
Jak można porównać uzbrojenie i wyposażenie polskich i ukraińskich żołnierzy w tym czasie?
Było nadal wiele podobieństw, jako że spora część tego sprzętu pochodziła zarówno w polskiej jak i ukraińskiej armii z czasów radzieckich. To wyposażenie, na ile to było w tym czasie możliwe, mniej więcej pozwalało na wykonywanie postawionych zadań. Wiele działań z zakresu zabezpieczenia logistycznego realizowała również strona amerykańska, zwłaszcza jeśli chodziło o transport, żywność i czy zakwaterowanie. Rzecz jasna nie obywało się bez dodatkowego zabezpieczania pojazdów tym, co było akurat pod ręką – płytami pancernymi dospawanymi na miejscu do pojazdów czy workami z piaskiem. Stosowaliśmy także swego rodzaju fortele, jak np. obrazy z wizerunkiem proroka Mahometa umieszczane na pojazdach – wówczas terroryści nie mogli strzelać do takiego pojazdu, by nie obrazić tym samym proroka.
Na czym koncentrowały się działania w Iraku?
Naszym głównym zadaniem w tym czasie było szkolenie jednostek irackich i przygotowywanie ich do przejęcia odpowiedzialności za bezpieczeństwo we własnym kraju. Żołnierze iraccy byli dość dobrze przygotowani do działań, zwłaszcza oficerowie. Nie było większych problemów ze szkoleniem, o czym zresztą świadczyły pozytywne wyniki certyfikacji prowadzonej przez stronę amerykańską, która bardzo poważnie traktowała kwestie przygotowania do działań. Część działań realizowaliśmy zresztą później wspólnie z siłami irackimi, a także z żołnierzami z Polski.
Na ile doświadczenia z Iraku zostały wykorzystane później na Ukrainie?
W wielu wypadkach te doświadczenia były wykorzystywane przez poszczególnych żołnierzy później w procesie szkolenia. Szczególnie istotnymi były jednak możliwości pracy w sztabach i według procedur NATO, zarówno w Kosowie jak i w Iraku. To ważne zwłaszcza dzisiaj, gdy trwa wojna na Donbasie, a Ukraina aspiruje do członkostwa w Sojuszu. Wielu oficerów służących dziś w sztabach ATO czy Operacji Sił Połączonych zaczynało swoją służbę właśnie w Kosowie czy Iraku.
Dziękuje za rozmowę.
Zdjęcia: Ołeksandr Zaiczuk