Do finału wyścigu prezydenckiego na Ukrainie pozostało już tylko kilka dni. Mimo to kwestia, kto zajmie posadę głowy państwa, pozostaje otwartą, nie do rozstrzygnięcia nawet dla specjalistów. Szczególnie interesujące jest obserwowanie ostatnich tygodni kampanii wyborczej w pobliżu linii frontu – w Mariupolu i okolicach.
Natychmiast można zauważyć, że sytuacja w Mariupolu w przededniu wyborów bardzo różni się od tej panującej w mieście w 2014 roku i wcześniej. Tradycyjnie Mariupol wspierał siły polityczne, które opierają się na pracownikach przemysłu ciężkiego i nie było to zaskakujące, ponieważ większość ludności w wieku produkcyjnym pracowała w przedsiębiorstwach tej branży będących podstawą funkcjonowania miasta – zakładach „Ilyicha” i „Azowstal”. Wspomniani giganci metalurgiczni, jak wiadomo, należą do oligarchy Rinata Achmetowa, o którym mówiło się, że sponsoruje wyłącznie prorosyjskich polityków. Teraz sytuacja całkowicie się zmieniła.
Mariupol stał się „twierdzą” dwóch radykalnie różnych sił politycznych – opcji proprezydenckiej i tak zwanej „opozycji”. W 2014 roku ponad jedna trzecia mieszkańców Mariupola poparła Petra Poroszenkę i od tego czasu poziom zaufania do urzędującego Prezydenta znacznie się zmniejszył (jak zresztą w całym kraju). Mimo, że całe miasto jest zawieszone billboardami reklamowymi Poroszenki, jego szanse na zwycięstwo w Mariupolu są znikome. Nawet fakt, że Poroszenko najczęściej (w porównaniu do innych kandydatów na prezydenta) odwiedzał i nadal odwiedza Mariupol, nie ratuje sytuacji. Ostatnia wizyta w ramach kampanii prezydenckiej odbyła się 14 marca, a więc na niewiele ponad dwa tygodnie przed pierwszą turą głosowania.
Faktycznie, wszystkie przyjazdy Poroszenki do Mariupola wyglądają jak wizyty robocze i wcale nie przypominają tradycyjnej kampanii wyborczej. Prezydent stara się wykazać powszechną otwartość i dostępność – chętnie spotyka się ze zwolennikami i robi sobie zdjęcia z mieszkańcami miasta, co nie odbiega zresztą od ogólnie przyjętego standardu. Mariupol jest strategicznie ważny dla Petra Poroszenki jako „wysunięta placówka” niepodległej Ukrainy i jako symbol walki z agresją Putina. To właśnie obawy przed porażką w Mariupolu sprawiają, że prezydent powraca tu wielokrotnie. Równolegle jednak, Poroszenko traci poparcie wśród żołnierzy, licznych w mieście położonym blisko linii frontu. Również młodzi ludzie unikają spotkań z urzędującym prezydentem. Niezawodne wsparcie prezydenta w tegorocznych wyborach tworzą przede wszystkim mieszkańcy w średnim wieku, ale nadal jest ich niewielu w porównaniu z poziomem poparcia sprzed pięciu lat.
Wśród kandydatów „opozycyjnych” to Jurij Bojko cieszy się największym poparciem mieszkańców Mariupola, ale oczywista prorosyjska retoryka i skandale korupcyjne z czasów Janukowycza zniechęciły wielu, zwłaszcza młodych mieszkańców Mariupola, od poparcia dla tego kandydata. Elektorat Jurija Bojko to przede wszystkim emeryci oraz pracownicy przedsiębiorstw metalurgicznych. Podczas całej kampanii wyborczej Bojko odwiedził Mariupol tylko raz – 12 marca tego roku. I nawet wtedy jego wizyta wyglądała bardziej niż dziwnie – kandydat złożył kwiaty pod pomnikiem ofiar zamachu terrorystycznego na wschodnich obrzeżach Mariupola (tj. ostrzelania miasta przez rosyjską artylerię w lutym 2015r. – przyp. polukr.net) i spotkał się z najważniejszymi urzędnikami miasta. Zrezygnował za to ze spotkania z wyborcami, co dało jego wizycie atmosferę oligarchicznego zgromadzenia.
Rinat Achmetow uznawany za „skarbnika” sił prorosyjskich, w tej kampanii poparł innego kandydata – byłego przewodniczącego Dniepropietrowskiej Administracji Obwodowej, Ołeksandra Wiłkuła. Znaczne środki zostały przeznaczone na wsparcie kampanii Wiłkuła w Mariupolu – regularnie, prawie co tydzień, odwiedza on miasto i sąsiednie wioski, a także fabryki i zakłady metalurgiczne, najwyraźniej w robotnikach widząc główne wsparcie dla swojej kandydatury. Ponadto, lokalne kanały telewizyjne Mariupola, które w ten czy inny sposób należą do Achmetowa, otwarcie agitują za Wiłkułem. Mimo tego, jego poparcie w Mariupolu podczas kampanii wyborczej nie wzrosło jak dotąd powyżej 3%.
Wśród innych kandydatów najczęściej miasto odwiedzał Ołeh Liaszko. Od 2014 r. Liaszko uporczywie kojarzy swoją osobę z Mariupolem. Ciekawym hasłem jego kampanii w mieście jest „Mariupol głosuje za swego”., mimo, że nie ma on nic wspólnego z miastem, ale używa go jedynie jako pretekstu do działań PR-owych. Wobec tego, niektórzy mieszkańcy Mariupola są przekonani, że polityk stara się pretendować na stanowisko burmistrza miasta w kolejnych wyborach lokalnych. Co ciekawe, lokalne kanały informacyjne przedstawiają go w bardzo pozytywnym świetle, co pośrednio może wskazywać na finansowanie jego kampanii przez wspomnianego już Rinata Achmetowa.
Ani „sługa narodu”, komik Wołodymyr Zełenski, ani Julia Tymoszenko nie odwiedzili Mariupola podczas kampanii wyborczej. Do niedawna Zełenski nie miał nawet biura swojej siły politycznej w mieście. To, które zostało otwarte kilka dni temu, trudno nazwać twierdzą poważnej partii politycznej – dwa stoły z dwoma zielonymi krzesłami i najtańsze laptopy mówią same za siebie.
Panująca w mieście atmosfera niepewności co do przyszłości i ogólnego rozczarowania oraz braku zaufania do polityków, najprawdopodobniej będzie przyczyną niskiej frekwencji.
Cdn.
Eugene Gorb