To, że w Polsce nie działo się dobrze, a rzeczywistość odklejała się od pełnych optymizmu prorządowych przekazów medialnych, nie było żadną tajemnicą od lat. Przegrane wybory prezydenckie przez Platformę Obywatelską i Bronisława Komorowskiego, jakkolwiek niewielką ilością głosów, spowodowały poważny wyłom w obozie władzy i pokazały społeczeństwu, że zmiany są jednak możliwe. Doprawdy, trudno więc być zdziwionym wynikami wyborów parlamentarnych. Są one po prostu rezultatem głębokiego niezadowolenia społecznego nie z tego, jak chcą zachodnie media – że Polska rozwijała się najszybciej w regionie, a społeczeństwo nie odczuło tego w zarobkach, lecz niezadowolenia z tego, iż ta władza już dawno przestała realizować inny program, niż maksymalizację własnych zysków i korzyści kosztem całego państwa, jego pozycji i polityki zagranicznej.
Według nieoficjalnych jeszcze wyników (39 okręgów na 41), w wyborach parlamentarnych w Polsce zwyciężyła partia Prawo i Sprawiedliwość z poparciem 38,29% i na chwilę obecną liczyć ona możne na samodzielną większość w Sejmie (według sondaży late-poll 232 mandaty na 460). Na kolejnych miejscach są: Platforma Obywatelska – 23,49% (137 mandatów), Kukiz’15 – 8,98% (42 mandaty), Nowoczesna Ryszarda Petru – 7,07% (30 mandatów) i PSL 5,55% (18 mandatów). Wyborach do Senatu oficjalnie już wygrał PiS – 58 mandatów, PO – 29, PSL – 1 i trzech z własnych komitetów wyborczych (pozostało jeszcze 9 mandatów do rozdania). Ta nowa konfiguracja z pewnością zmodyfikuje wiele w polityce wewnętrznej i zagranicznej Polski. Jednak wyniki mogą się wciąż jeszcze zmienić – wejście do Sejmu Zjednoczonej Lewicy lub partii KORWIN spowoduje, iż PiS straci niezbędną większość do samodzielnego rządzenia (brakowałoby mu około 14 mandatów).
Jednym z najciekawszych aspektów tych wyborów jest fakt, iż w nowym parlamencie, po raz pierwszy od ćwierć wieku najprawdopodobniej nie znajdą się ugrupowania postkomunistyczne. Poza tym, PiS wygrał w każdej grupie wiekowej, w tym także w grupie najmłodszych wyborców od 18 do 29 roku życia. Na drugim miejscu wśród nich był komitet wyborczy Kukiz’15, na trzecim partia KORWIN, natomiast rządząca od 8 lat Platforma, która doszła do władzy dzięki młodym, znalazła się dopiero na czwartej pozycji w tej grupie. Co więcej, PiS zwyciężył zarówno w miastach, jak i na wsiach, oddając PO tylko dwa województwa na 16. Zdaje się to całkowicie podważać narrację wielu zachodnich mediów, którzy opisując polskie wybory, powielają czarną, prorządową propagandę z mediów głównego nurtu, iż PiS jest partią starszych, niewykształconych ludzi z regionów wiejskich.
Rozpoczęte wcześniej działania informacyjne, przedstawiające chociażby, że dojście do władzy opozycji cofnie Polskę do czasów średniowiecza, rozpocznie okres prześladowań religijnych, doprowadzi do wybuchu wojny z Rosją w imię chęci pomszczenia śmierci brata przez lidera PiS-u Jarosława Kaczyńskiego czy spowoduje budowę opresyjnego, nacjonalistycznego państwa wyznaniowego są wciąż kontynuowane na poziomie mediów krajowych, ale i powtarzane przez dziennikarzy z największych mediów światowych. Do tego dochodzą zabiegi w sektorze mediów finansowych i straszenie spadkiem notowań giełdowych, chaosem w sektorze bankowym (PiS chce wprowadzić podatek dla banków na poziomie 0,39% ich aktywów) czy w innych branżach. Bardziej agresywne i antyunijne stać się ma również polskie członkostwo w Unii Europejskiej, a Warszawa upodobnić ma się do Budapesztu i jeszcze bardziej się radykalizować. Klasyczne zabiegi z obszaru wojny informacyjnej i psychologicznej. W atakach tych przodują głównie media lewicowe, ale w szczególności niemieckie.
Jest tak dlatego, że spodziewać się można, iż nowy rząd nie będzie już skłonny realizować praktycznie za darmo niemieckich koncepcji w polityce zagranicznej i zechce być bardziej samodzielny w regionie. Oczywiście będzie to nie na rękę i dla Moskwy i dla Berlina, które wcześniej skutecznie wyeliminowały jakąkolwiek asertywność i ambicje w warszawskich kręgach rządowych związanych ze środowiskiem Platformy Obywatelskiej. Według oficjalnych przekazów na polskie potrzeby propagandy wewnętrznej – w imię skutecznej realizacji polskich interesów narodowych. Mało tego, doprowadziły do rozbicia jedności wśród mniejszych państw regionu oraz wyeliminowały Polskę z jakiegokolwiek wpływu na sytuację na Ukrainie. Nie chodzi tu zupełnie o teorie spiskowe o tajnej współpracy niemiecko-rosyjskiej, lecz o fakty i realizowanie przez oba te państwa niezależnie od siebie własnych interesów, które na tym odcinku geopolitycznym zdają się być zbieżne. Zwieńczeniem tego jest decyzja o budowie drugiej nitki gazociągu Nord Stream.
W samej Unii Europejskiej Warszawa może powrócić do twardszej walki o własne interesy i nie poświęcania ich w imię dziwnie pojmowanej solidarności europejskiej, która zresztą zupełnie nie dotyczy silniejszych państw. Z kolei biorąc pod uwagę sprzeciw PiS wobec kontraktu na zakup śmigłowców dla polskiej armii z Francji i brak tego sprzeciwu wobec zakupu systemu Patriot od Amerykanów, zakładać można, iż nowy polski rząd może próbować wzmocnić relacje z Waszyngtonem, oczywiście kosztem Berlina. Wiele będzie zależało tutaj od postawy samych Amerykanów i nowej administracji w USA, jednak pamiętać należy, iż z puntu widzenia Stanów Zjednoczonych ważniejszym strategicznie sojusznikiem dla nich zawsze będą Niemcy. Uwzględniając z kolei wydarzenia na Bliskim Wschodzie, politykę wobec Iranu, konflikt w Syrii i rywalizację z Chinami, Rosja może stać się, nawet z punktu widzenia krótkookresowego, istotnym partnerem, który także będzie miał wyższy priorytet, niż Polska.
Natomiast w kwestii ukraińskiej, zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie, pokutuje wciąż bardzo wiele błędnych teorii i założeń. Wielu ukraińskich komentatorów ocenia przejęcie rządów przez PiS i całą kampanię wyborczą, jako dowód na to, iż proukraińska Polska przestaje istnieć. Padają też takie sformułowania, że Warszawa nie była tyle proukraińska, ile antyrosyjska. Co ciekawe, ukraińscy komentatorzy nie dostrzegają zupełnie faktu, iż tak właśnie powinni oceniać Stany Zjednoczone, a nie Polskę. Tutaj trzeba podkreślić, iż co innego jest na poziomie rządowym i oficjalnym, a co innego na poziomie społecznym, nieoficjalnym. Na tym drugim poziomie, stosunek Ukraińców do Polaków jest najlepszy spośród wszystkich innych nacji. Nie jest to jednak zasługa polskiego czy ukraińskiego rządu. Z drugiej jednak strony, nie przekłada się to w żaden sposób na politykę ukraińskiego rządu czy prezydenta wobec Polski. Wręcz przeciwnie. W nieoficjalnej rozmowie telefonicznej prezydent Poroszenko zwrócił się do polskiego prezydenta elekta o wsparcie w ramach formatu normandzkiego i jego rozszerzenia m.in. o Polskę. Gdy prezydent Duda powiedział o tym publicznie, Poroszenko temu zaprzeczył i stwierdził, iż nie ma potrzeby zmiany formatu negocjacji odnośnie sytuacji na Donbasie. Tak nie traktuje się sojuszników. Zwłaszcza, że Duda i sprawa ukraińska w Polsce wiele na tym straciły wizerunkowo, mimo późniejszych prób naprawienia tej sytuacji, które zresztą, co nie dziwne, nie przyciągnęły już takiej uwagi mediów. Do społeczeństwa ukraińskiego z kolei, informacja na temat tej niezrozumiałej sytuacji w ogóle nie dotarła.
W Polsce jest poczucie głębokiego niezrozumienia względem wielu działań ukraińskich władz. Zwłaszcza w obszarze polityki historycznej. W wielu kręgach polskiego społeczeństwa czy polskich władz, niezależnie od poglądów politycznych, zarówno na lewicy jak i prawicy, po prostu nie da się zignorować czy przemilczeć kwestii historycznych, które z różnych względów są podnoszone przez różne siły na Ukrainie. Można albo się z tego powodu bulwersować, albo zacząć zadawać pytania – dlaczego tak jest. Właśnie w próbie udzielenia odpowiedzi na to pytanie tkwi potencjalna kontynuacja drogi do polsko-ukraińskiego pojednania, które po prostu nie istnieje, mimo rosnącej wymiany towarowej, rozwoju ruchu turystycznego i tak potężnej imigracji Ukraińców do Polski. Stawianie w tym kontekście Platformy, a zwłaszcza Radosława Sikorskiego lub Bronisława Komorowskiego, jako idealnych partnerów dla Ukrainy, przy automatycznym uznaniu PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego za potencjalnych „wrogów” Kijowa, jest dosyć karkołomną konstrukcją logiczną. Bo i jakie są sukcesy tych pierwszych na drodze do ponadnarodowego pojednania? Tym bardziej, że przez większość kadencji byłej polskiej władzy priorytet w polityce zagranicznej oddany był relacjom polsko-rosyjskim z pominięciem Ukrainy.
Nowy polski rząd może stać się bardziej asertywny w prowadzeniu polityki zagranicznej, lecz będzie potrzebował sojuszników. Kijów, który postawił jednoznacznie na Berlin, zdaje się popełniać ten sam błąd, który zrobił polski rząd Platformy Obywatelskiej. Nie warto dokonywać uproszczeń, że rząd PiS-u będzie prezentował mentalność środowisk kresowych, jak chce wielu ukraińskich analityków. Wokół tego rządu i prezydenta gromadzą się polscy eksperci młodego pokolenia, którzy prezentują zupełnie inne podejście, w tym inne od otoczenia byłej władzy z PO. Polityka żadnego rządu nie powinna opierać się na romantyzmie, ale na realizmie. Kijów praktycznie obniżając pozycję Warszawy na liście swoich zewnętrznych, politycznych priorytetów, doskonale to Polakom uświadomił. Tak samo, jak Ukraina „nie umierałaby” za Warszawę w teoretycznym, politycznym konflikcie z Berlinem, tak samo nie powinna oczekiwać tego samego od Polski. Nie idee są motorem działań państw, ale interesy. Jednak to, czy uda się nam zbudować mocny fundament do zmiany obecnego status quo w regionie zależy od konkretnych, doraźnych decyzji i woli politycznej do przeprowadzenia daleko idących zmian w polityce informacyjnej, zwłaszcza w kwestii modyfikacji podejścia do rosyjskiej wojny informacyjnej i walki z nią. Teoretycznie więc, Polska i Ukraina mogą skorzystać na zmianie władzy w Warszawie. Oczywiście przy założeniu, że obie strony zwyczajnie zechcą na tym skorzystać. Ale do tego potrzebna jest długofalowa strategia i precyzyjnie, wielopłaszczyznowo realizowany plan, a tego na chwilę obecną nie posiadamy nawet indywidualnie.
Adam Lelonek