Burza, jaka przetoczyła się przez polskie media po domniemanych słowach izraelskiego premiera podczas konferencji bliskowschodniej w Warszawie pokazuje, jak łatwo jest manipulować przekazem informacyjnym w naszym kraju.
Jak wiadomo, podczas wizyty w muzeum „Polin” w Warszawie, premier Izraela, Beniamin Netanjahu, miał stwierdzić, że w czasie II wojny światowej Polacy kolaborowali z Niemcami w procesie eksterminacji Żydów. Ta (rzekoma) wypowiedź została zacytowana przez dziennik „Jerusalem Post”, a następnie przez liczne polskie media, co oczywiste w tonie oburzenia. Polska dyplomacja wystąpiła z prośbą o wyjaśnienia do strony izraelskiej, jednak nie czekając na nie, do sprawy odniósł się prezydent Andrzej Duda deklarując, iż planowany w Izraelu szczyt Grupy Wyszehradzkiej może odbyć się w Polsce. Sprawy nie zakończyło także oficjalne dementi strony izraelskiej: premier Mateusz Morawiecki, który miał reprezentować Polskę na szczycie V4 w Izraelu zadeklarował, że rezygnuje z tego wyjazdu, a Polskę reprezentować ma tam szef MSZ, Jacek Czaputowicz. Z kolei w poniedziałek rano w mediach pojawiła się (skandaliczna) wypowiedź szefa izraelskiego MSZ, który stwierdził, że „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”, co w ogóle postawiło polski udział we wspomnianym szczycie pod wielkim znakiem zapytania (jak okazało się już w czasie pisania tego tekstu, premier Morawiecki odwołał polski udział w tym spotkaniu).
Wróćmy jednak do początku całej tej „afery”. Zaczęła się od – podkreślić to należy wyraźnie – rzekomej wypowiedzi izraelskiego premiera w Polsce. Co więcej, wypowiedź ta miała mieć miejsce w muzeum poświęconym polskim Żydom i w obecności przedstawicieli polskich władz. Już tylko te okoliczności mogłyby postawić pod wielkim znakiem zapytania to, czy takie słowa w ogóle padły. Tym bardziej, że ich źródłem jest przekaz jednego korespondenta jednej z izraelskich gazet. Nie ma żadnych nagrań, które byłyby dowodem, że takie słowa (w omawianej formie) w ogóle padły, nie przekazały ich również żadne inne media – czy to polskie czy izraelskie czy inne. Taki stan rzeczy powinien rodzić bardzo poważne wątpliwości co do tego, czy nie mamy do czynienia z manipulacją.
Tym samym, można z dość dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że cały aktualny kryzys w relacjach polsko-izraelskich opiera się na słowach, które najprawdopodobniej nie zostały wypowiedziane w formie, w której pojawiły się w mediach. Niestety, informacja ta padła na podatny grunt braku zaufania pomiędzy Polską a Izraelem w kwestiach historycznych, dodatkowo podkopany zeszłorocznymi kontrowersjami wokół nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Niestety, zdecydowana większość polityków (tak rządzących jak i opozycyjnych) oraz komentatorów, zamiast zaczekać na wyjaśnienie sprawy i uznać je za kończące całą sprawę, postanowiła wystąpić z oświadczeniami mającymi pokazać ich „nieugiętą postawę w obronie polskich interesów” – bez zastanawiania się, czy w tym konkretnym wypadku owe interesy potrzebują w ogóle jakiejkolwiek obrony. Tym samym, powstała równoległa, alternatywna rzeczywistość medialna, w której komentowane są słowa, które najpewniej nie padły oraz toczone spory o problem, który nie istniał początkowo w świecie realnym – dopiero medialna burza doprowadziła do jego materializacji w postaci kolejnych wypowiedzi polityków i decyzji w sprawie międzynarodowych spotkań.
Przypadek? Być może. Zwykle jednak rzeczywistość tworzą konkretne, realizowane planowo i z premedytacją działania, a nie przypadki. Konferencja bliskowschodnia w Warszawie, choć krytykowana przez niektóre kraje (jak choćby Iran), była w dużej mierze sukcesem, choć zapewne nie tak spektakularnym jak wielu by tego oczekiwało. Wśród niezadowolonych z takiego obrotu wypadków wymieniać należy, poza Iranem (którego dyplomacja zareagowała najbardziej gwałtownie), także Rosję. O ile rzecz jasna Moskwa nie mogła zrobić wiele by storpedować samo spotkanie, to trudno spodziewać się, by przepuściła okazję by zaszkodzić jego rezultatom choćby w sferze wizerunkowej. O możliwym „rosyjskim śladzie” w całej sprawie wspominał m.in. doradca prezydenta Andrzej Zybertowicz. Rzecz jasna nie ma na taki przebieg wypadków żadnych sprawdzalnych dowodów, jednak jeśli połączyć całość kontekstu z faktem istnienia w Izraelu dość licznej imigracji z b. ZSRR i Rosji – sprawa nabiera zupełnie innego wymiaru w sferze jej prawdopodobieństwa. Nie bez znaczenia może być też fakt, iż na początku kwietnia w Izraelu odbędą się wybory parlamentarne, cała sprawa jest elementem gry przedwyborczej, a stosunki polsko-izraelskie jedynie jej „przypadkową ofiarą”.
Niestety, po raz kolejny kwestie historyczne, w połączeniu z nieporozumieniami stają się przyczyną kryzysu w relacjach Polski z ważnym partnerem – w tym wypadku z Izraelem, choć niestety normą stały się one już w relacjach polsko-ukraińskich. Bez zmiany podejścia rządzących, mediów i społeczeństwa jako całości i wypracowania mechanizmów zdroworozsądkowej reakcji na podobne „wrzutki”, trudno będzie utrzymywać stabilne relacje z jakimkolwiek państwem z którym łączy nas wspólna, zwykle niełatwa historia (tj. faktycznie ze wszystkimi krajami ościennymi). Niestety, jak już wielokrotnie miało to miejsce, na pierwszym planie jeszcze nie raz znajdą się doraźne korzyści polityczne, spychając długofalowe interesy na dalszy plan.
Dariusz Materniak