Rozmowa z prof. Witalijem Andrejką, historykiem oraz dziekanem Wydziału Historii i Studiów Międzynarodowych Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego, na temat historycznych osobliwości regionu Zakarpacia i jego mieszkańców, a także roli, którą pełni on dziś w czasie trwającej agresji Rosji przeciwko Ukrainie. Rozmawiał w Użhorodzie dr Tomasz Lachowski (pomoc Marek Fijałkowski).
Spotykamy się dziś w Użhorodzie, stolicy obwodu zakarpackiego, regionu mającego nie tylko ciekawą, ale i skomplikowaną historię. Jak wpływa ona na postrzeganie świata oraz swojego miejsca w nim przez mieszkańców Zakarpacia?
Historyczne doświadczenie Zakarpacia, które przejawiało się w tym, że – patrząc tylko na XX wiek – region ten należał do bardzo wielu różnych państw lub organizmów państwowych, tj. Węgier, Czechosłowacji, Karpato-Ukrainy, ponownie Węgier w czasie II wojny światowej, Ukraińskiej SRS w ramach Związku Sowieckiego, wreszcie niepodległej Ukrainy po 1991 roku, spowodowało, że jego mieszkańcy są naprawdę mentalnie otwarci na kontakty międzynarodowe, w tym te międzyludzkie. Z drugiej jednak strony, historia nauczyła nas politycznej cierpliwości. To z pewnością odróżnia Zakarpacie od zawsze gorącej politycznie ziemi lwowskiej czy szerzej Galicji. Wartości takie jak praca, rodzina zdawały się stać w oczach miejscowych ludzi na Zakarpaciu wyżej niż dążenie do realizacji jakichś bardziej abstrakcyjnych politycznych celów.
Wspomniał pan o lwowianach, od których różnicie przynajmniej na kanwie podejścia do tematów politycznych. A jak wygląda porównanie mentalności ludności Zakarpacia w zestawieniu z innymi częściami Ukrainy?
Warto pamiętać, że jako obwód zakarpacki graniczymy z aż czterema państwami członkowskimi Unii Europejskiej – Polską, Słowacją, Węgrami oraz Rumunią. W tym względzie nasze postrzeganie swojego miejsca w Europie faktycznie różni się od mentalności mieszkańców Ukrainy centralnej, wschodniej czy południowej, dla których wyprawa na Zachód – rozumiany właśnie jako Słowacja, Węgry czy Polska – była mniej więcej tym, co dla nas podróż do dalekiej Francji czy Hiszpanii. To bardzo trudne wyobrazić sobie siebie częścią Europy, jeśli w życiu nie przekroczyło się granic swojego obwodu, co dotyczyło znacznego odsetka ludności w czasie USRS, ale i nawet niepodległej Ukrainy.
W wyniku wojny sytuacja się oczywiście drastycznie zmieniła – wymuszona zmiana miejsca zamieszkania stała się faktem, na czym niezwykle cierpi cała Ukraina. Dość powiedzieć, że w 1991 roku w swoim państwie żyły 52 miliony Ukraińców. Dziś przez tragiczne następstwa wojny, która wciąż powoduje wielkie straty ludzkie, ale i zmusza ludzi do wyjazdów, szacunki wskazują, że może tylko około 30 milionów osób mieszka w granicach Ukrainy. To oczywiście też zmienia perspektywę patrzenia na świat. Wreszcie, wiele osób z południa czy wschodu Ukrainy w wyniku rosyjskiej agresji dotarło również do nas, do Użhorodu, który stał się dla nich tymczasową, a może dla innych już stałą, przystanią.
W wielu dyskusjach toczących się w Europie Zakarpacie jawi się jako region, który ma wielki problem z mniejszościami narodowymi, w szczególności z mniejszością węgierską oraz rusińską.
Niestety, ale kwestia mniejszości narodowych czy związane z nią integralnie zagadnienie języka, najczęściej powraca do publicznej dyskusji w czasie wyborów. Zresztą, nieraz mówiło się, że Ukraina żyje „od wyborów do wyborów”, podobnie mają się sprawy w innych państwach. Pewne spory – np. co do mniejszości węgierskiej w kontekście głośnego ukraińskiego prawa do oświaty, ale i ludności rumuńskiej czy zakarpackich Rusinów – są w rezultacie niezwykle rozdmuchiwane politycznie, co na szczęście nie wpływa aż tak bardzo na codzienne relacje międzyludzkie.
Ciężko przy tym mówić o jakiejś przesadnej presji państwa ukraińskiego – zarzucanej nieraz przez rząd w Budapeszcie – kiedy w węgierskich wioskach na Zakarpaciu można spotkać osoby (nawet nastolatków), które nie znają języka ukraińskiego. Powiedziałbym odwrotnie, że brak umiejętności posługiwania się językiem państwowym, może zastopować młodzież w dalszej edukacji w Ukrainie, zwłaszcza mając na względzie naukę w uniwersytetach i w tym sensie promocja języka ukraińskiego przez państwo jest niezbędna. Warto podkreślić, że na naszym Użhorodzkim Uniwersytecie Narodowym już ponad 15 lat istnieje wydział z językiem węgierskim jako językiem wykładowym – nie tylko przedmiotów ścisłych jak matematyka, fizyka czy informatyka, ale nawet historii.
Co więcej, to państwo węgierskie, które ma teoretycznie chronić wszystkich Węgrów, również tych znajdujących się w wyniku ustaleń Traktatu z Trianon z 4 czerwca 1920 roku poza granicami współczesnych Węgier, niekoniecznie tak pozytywnie odnosi się do zakarpackich Węgrów chcących podjąć np. edukację w ojczyźnie swoich przodków. Wielokrotnie się zdarzało, że w oczach np. komisji językowych, przed którymi należy zdać egzamin wstęp z języka węgierskiego, to Ukraińcy, a nie prawdziwi Węgrzy. Zdaje się, że słowa premiera Józsefa Antalla z 1990 roku, mówiące o tym, iż czuje się premierem nie 5, ale 15 milionów Węgrów, co później powtarzali w zasadzie wszyscy liderzy państwa węgierskiego, włącznie z Viktorem Orbánem, były tylko zręczną polityczną frazą, a może po prostu wydmuszką bez większej treści.
O ile mniejszość węgierska najczęściej jest obrazowana jako polityczna karta w rękach władz w Budapeszcie, które przy pomocy niej mogą umiejętnie blokować Ukrainę w procesie integracji euroatlantyckiej, o tyle Rusini przedstawiani są jako realna siła separatystyczna, mogąca doprowadzić do oderwania się Zakarpacia od Ukrainy. Czy w słowach tych jest choć część prawdy?
Zgodnie z ostatnim spisem powszechnym przeprowadzonym w 2001 roku w Ukrainie żyje ok. 10 tys. Rusinów. Jest oczywiste, że każda grupa etniczna ma prawo do rozwoju w zakresie swojej kultury, języka, tradycji, w takim stopniu, w jakim nie ingeruje to w interes i bezpieczeństwo państwa, w którym się znajduje. Z Rusinami jest oczywiście tak samo. Rzecz jednak w tym, że to przede wszystkim w Moskwie istnieje narracja, że na Zakarpaciu żyją „nasi ludzie” (lud ruski), których należy chronić, dlatego że są stale „uciskani” przez państwo ukraińskie, niedającego prawa do zasiadania w parlamencie przedstawicielowi mniejszości narodowych. Ja jednak realnego problemu separatyzmu Rusinów nie widzę, ponieważ zdecydowania większość z nich nie poparła idei „niezależnej” „Rusi Podkarpackiej” ogłoszonej w 2008 roku przez ojca Dmytra Sydora, kapłana Ukraińskiej Cerkwii Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego. W marcu 2023 roku wobec Sydora postępowanie karne wszczęła Służba Bezpieczeństwa Ukrainy w zakresie propagowania haseł prorosyjskich.
Kwestia rusińska w Ukrainie podnoszona jest także przez państwo węgierskie, które chce tym samym pokazać na przykładzie i Węgrów, i Rusinów, że Ukraina odnosi się negatywnie do mniejszości narodowych żyjących na jej terytorium. Jeszcze w 2010 roku przedstawiciel nacjonalistycznej partii Jobbik otworzył w Berehowie swoje biuro, na podstawie którego powstała ukraińska filia partii „Jobbik Zakarpacia” (Jobbik Kárpátalja), próbując wzbudzać separatystyczne nastroje wśród ludności naszego regionu. Na szczęście – nieskutecznie.
Czy po 24 lutego 2022 roku rosyjskie narracje na Zakarpaciu stały się widocznie silniejsze?
Nie powiedziałbym. Co ciekawe, pewne rosyjskie czy prorosyjskie spojrzenie przybyło do nas wraz osobami wewnętrznie przesiedlonymi, którzy trafili do Użhorodu ze wschodnich czy południowych obwodów Ukrainy – regionów przez lata najbardziej narażonych na rosyjską narrację. Większość z tych „zarzutów” wybrzmiewa jednak w duchu – „wam tu dobrze, bezpiecznie, a ja musiałem zostawić swój cały dobytek”. Można usłyszeć również takie, że „na Zakarpaciu mieszkają Węgrzy, a ich przecież chroni kolega Putina – Orbán, dlatego do was nie strzelają. No, a jeśli będziecie się źle zachowywać wobec Węgrów, to Orbán się obrazi i każe strzelać po miastach obwodu zakarpackiego”. Niemniej, myślę, że mają one przede wszystkim wymiar psychologiczny, wynikający z pewnej osobistej traumy, a niekoniecznie czysto politycznych celów czy zamierzeń.
W jaki sposób obecność wewnętrznych przesiedleńców wpłynęła na obraz Użhorodu?
Od początku pełnoskalowej wojny do Użhorodu przybyło ponad 300 tysięcy osób uciekających przed rosyjską agresją. To też spowodowało, że dziś w Użhorodzie można znacznie częściej usłyszeć język rosyjski na ulicach, choć z drugiej strony należy wskazać, że na Zakarpaciu w odróżnieniu od innych zachodnich obwodów Ukrainy i wcześniej relatywnie duża część społeczności posługiwała się językiem rosyjskich. Przyczyny tego faktu szukać należy jeszcze w czasach sowieckich, kiedy na atrakcyjne Zakarpacie kierowano zasłużonych działaczy, wojskowych czy innych z różnych republik Związku Sowieckiego.
Przez swoją bliskość geograficzną Zakarpacie graniczy z państwami Unii Europejskiej. Warto jednak zapytać, jak postrzega pan proces integracji Ukrainy ze światem euroatlantyckim, który po 24 lutego 2022 roku przyspieszył w sposób bardzo dynamiczny?
Ukraina musi znaleźć swój własny pomysł na drogę do Unii Europejskiej i NATO – nie tylko w ściśle formalno-prawnym sensie, ale także rozwoju samego społeczeństwa w tym kierunku. Nie jesteśmy w stanie po prostu powtórzyć szlaku na Zachód Polski czy Słowacji, choć wasze doświadczenie jest dla nas oczywiście bardzo ważne.
Najważniejsza jest wola polityczna – i po stronie samej Ukrainy, i po stronie Zachodu – która daje impuls dla progresu, w tym do dalszej edukacji społeczeństwa. Potrzeba nam kompetentnych ludzi, którzy będą w stanie dopomóc państwu spełnić kryteria i wprowadzić niezbędne reformy. Zresztą, jeśli mówimy np. o NATO, to zdaje się, że nasze Siły Zbrojne każdego dnia walki z rosyjskim najeźdźcą udowodniają, że wszelkie standardy wymagane przez zachodnich partnerów są już przez armię ukraińską spełnione.
Czy uważa pan, że łatwiej będzie Ukrainie dołączyć do Unii Europejskiej, czy do NATO? Jak wiemy, do Sojuszu Północnoatlantyckiego wstąpiła w tym roku Finlandia, jednak akcesję Szwecji wciąż blokuje nieprzejednana polityczna postawa Turcji oraz Węgier.
Przede wszystkim jestem przekonany, że pełna integracja ze światem euroatlantyckim to największy geopolityczny cel Ukrainy, do którego musimy nieprzejednanie dążyć. Nie istnieje żaden inny wektor polityki zagranicznej dla państwa ukraińskiego, nawet jeśli w środku samej Unii Europejskiej będą pewne polityczne tarcia co do akcesji Ukrainy. Jesteśmy również świadomi, że wstąpienie Ukrainy do UE spowoduje pojawienie się nowych wyzwań z naszymi europejskimi partnerami – w zakresie kwestii ekonomicznych czy społecznych. Nie ma jednak innego wyjścia – na Wschód wracać nie chcemy. Pełne bezpieczeństwo osiągniemy tylko będąc członkami zarówno Unii Europejskiej, jak i NATO, i w tym kierunku musimy zmierzać.
Mówimy o różnych formatach politycznych, jednak nie zapominamy, że realna wojna wciąż się toczy. Czy myśli pan, że jest możliwe jej zakończenie przy stole negocjacyjnym, czy jednak musi odbyć się to w drodze wojskowej na froncie?
Można usłyszeć głosy, że nadchodząca jesień spowoduje powrót do rozmów pokojowych, ponieważ gorsza pogoda zastopuje kontrofensywę, na co wpłynąć może także zróżnicowana sytuacja polityczna u naszych partnerów i sojuszników. Inni z kolei wskazują, że od Ukrainy i tak nic nie zależy, ponieważ decyzje zapadają tak naprawdę w Waszyngtonie czy Brukseli. To błędne myślenie i droga donikąd. Ukraina już zbyt długo była przedmiotem stosunków międzynarodowych – musi stać się ich pełnoprawnym podmiotem. Wszystkie polityczne formaty mające zakończyć konflikt – umowny „Mińsk-3” – są tylko na korzyść Rosji.
Jestem przekonany, że tylko zwycięstwo na froncie – oczywiście wespół z działaniami dyplomatycznymi naszych władz – pozwoli na ostateczną wygraną Ukrainy i powrót do jej międzynarodowo uznanych granic z 1991 roku. Wiemy, że choć na polu boju walczymy sami, to jednak całkowicie sami nie jesteśmy. Chciałbym wyrazić swoją wielką wdzięczność narodowi i państwu polskiemu za pomoc Ukrainie w sensie militarnym, politycznym oraz czysto ludzkim. Bardzo to cenimy – nie tylko zresztą od 24 lutego 2022 roku, ponieważ już od lat 90. XX wieku Polska była adwokatem interesów Ukrainy w Europie. Jesteśmy nie tylko sąsiadami, ale także przyjacielskimi narodami i żadna „trzecia strona” nie zdoła tego zmienić.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Tomasz Lachowski.
Prof. Witalij Andrejko – historyk oraz dziekan Wydziału Historii i Studiów Międzynarodowych Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego (Ukraina).
Tekst ukazał się na portalu obserwatormiedzynarodowy.pl