10 października ukraińskie miasta stały się celem jednego z najpoważniejszych ataków rakietowych od początku tej fazy wojny, czyli od 24 lutego 2022 roku.
Alarm – ogłaszany zarówno przez syreny jak i aplikację w telefonie oznacza tyle, że jest zagrożenie atakiem i najpewniej w powietrzu są już wrogie rakiety, a to z kolei sprawia, że trzeba przerwać aktualnie wykonywane czynności i udać się do schronu. Co warto podkreślić, nie widać paniki: każdy wie co ma robić i po prostu to robi, bez zbędnej zwłoki. Starsi i młodsi, także dzieci – zapewne akurat były w drodze do szkoły lub przedszkola.
Choć rzecz jasna tego nie widać na ulicach, alarm to także przejście na intensywny tryb działania całego systemu obronnego, który odpowiada za ochronę nieba: operatorów radarów, pocisków przeciwlotniczych, pilotów i obsług naziemnych samolotów myśliwskich. Słowo-klucz: zaufanie. Tu: do profesjonalizmu żołnierzy jednostek obrony przeciwlotniczej, od których zależy teraz życie i zdrowie wielu ludzi. Kilkanaście-kilkadziesiąt minut po ogłoszeniu alarmu zaczynają się pojawiać powiadomienia w mediach społecznościowych: słychać wybuchy, pracuje PPO (z ukr.: PPO – Protiv-Powitrnaja Oborona, obrona przeciwlotnicza). Znaczy to tyle, że wrogie rakiety są już dość blisko, więc z wyrzutni startują pociski przechwytujące, a „Duchy” (Kijowa czy teraz już wielu innych miejsc) szukają swoich celów. Skutecznie: zdjęcia i nagrania pokazują wybuchy w powietrzu, nieco przypominające fajerwerki, tyle że za dnia – nocne są oczywiście bardziej spektakularne – tym razem jednak atak trwa całe przedpołudnie. Nadlatuje kolejna fala pocisków, a potem następna i wszystko zaczyna się od początku. 10 i 11 października ukraińska obrona przeciwlotnicza osiągnęła świetne rezultaty: odpowiednio z 83 i 28 pocisków zestrzelono 43 i 20, plus kilkadziesiąt irańskich dronów-kamikaze. Może się zdawać, że tylko liczby: ważne jest to, co za nimi stoi. A stoją za nimi dziesiątki, może setki ludzi których nie dosięgnęła śmierć lub rany, którzy nie stracili swoich domów czy miejsc nauki i pracy.
Co można robić w schronie? Cóż, siedzi się J Jeśli schron jest trochę większy, to można „pozwiedzać” (chyba, że nie ma prądu i jest zupełnie ciemno – to lepiej jednak siedzieć). Zostaje czekanie na odwołanie alarmu, choć po 4 czy 5 godzinach czas wlecze się coraz bardziej. Czytanie książek na dłuższą metę jednak zwykle przegrywa z „grzebaniem” w telefonie (zwłaszcza jak nie ma prądu), ale w sumie nic dziwnego, że ciekawość co się dzieje wokół zwycięża – chyba że nie ma też Internetu, bo padło zasilanie stacji bazowych. Zostaje więc czekanie. Cierpliwość jest cnotą, która sama się pielęgnuje w takich warunkach.
Co najlepiej poprawia humor po kilku godzinach w schronie? Na przykład taka informacja: „wybuchy w Biełgorodzie i Kursku”. Jest złośliwa satysfakcja, zemsta: orki dostały za swoje! Tak, my tu siedzimy po ostrzałem, ale i ukraińska armia odpłaca pięknym za nadobne, z tą różnicą, że tam cele są wojskowe, a nie cywilne. Linia frontu tej wojny od dawna, od 2014 roku, a tym bardziej po 24 lutego 2022, granica pomiędzy cywilizacją a barbarzyństwem i chaosem.
W końcu, po 5 godzinach alarm się kończy. Ludzie wracają do swoich spraw. To chyba robi największe wrażenie: tak po prostu, wszyscy wychodzą spod ziemi i wracają do swoich zajęć. Nie ma prądu: w poniedziałek, 10 października, 90% Lwowa było pozbawione zasilania. Do akcji ruszają ekipy remontowe, a wcześniej, jeszcze w czasie trwania alarmu służby ratownicze: widać dym nad Wysokim Zamkiem, to znaczy że część pocisków jednak trafiła: w przypadku Lwowa w poniedziałek 4 lub 5 z 15 wystrzelonych. Brak prądu to też m.in. opóźnione pociągi: dojeżdżają do stacji docelowych z opóźnieniem, ciągnięte przez lokomotywy spalinowe. Każdy element systemu odpowiedzialnego za reagowanie kryzysowe działa bez zarzutu: można by rzec, jak w szwajcarskim zegarku. Mniej więcej po 2 godzinach powstały po ataku pożar jest ugaszony i zaczyna wracać zasilanie. O północy, niecałe 12 godzin po ataku, 99% miasta ma znów elektryczność. We wtorek rano sytuacja się powtarza. I znów po kilku godzinach, dzięki wysiłkom służb ratowniczych i remontowych, po kilku godzinach sytuacja wraca do normy. Tak jest zresztą w całej Ukrainie, wszędzie tam gdzie spadły rakiety lub drony.
Dwie rzeczy robią wielkie wrażenie: spokój i (zwłaszcza) wytrwałość Ukraińców. To pierwsze to już także przyzwyczajenie do takiej, a nie innej rzeczywistości. To drugie jest jeszcze istotniejsze: wynika z głębokiego patriotyzmu ale i przekonania co do tego, że walka toczy się o słuszną sprawę. Pozwoliło nie tylko przetrwać pierwsze tygodnie miesiące, ale podjąć także kontrofensywę, która od 1,5 miesiąca notuje kolejne sukcesy: wreszcie, choć zajmie to jeszcze niemało czasu, pozwoli na uwolnienie całej Ukrainy od (cytując tekst „Czerwonej Kaliny”) „moskowskich kajdan”.
Ukraina radzi sobie dobrze – nadal jednak potrzebuje i będzie potrzebować wsparcia. Wojna może potrwać jeszcze wiele miesięcy lub lat: ataki z 10 i 11 października przyśpieszyły na szczęście decyzje o przekazaniu Ukrainie nowoczesnych systemów obrony przeciwlotniczej, co zresztą powinno mieć miejsce już dawno. Sprzęt obrony przeciwlotniczej musi trafić do SZ Ukrainy szybko i w możliwie jak największej ilości. Ataki takie, jak omawiany nie są w stanie złamać woli walki Ukraińców: jednak pomoc w ich odpieraniu to po prostu ratowanie życia. Sprawienie, by dzieci i dorośli mogli uczyć się i pracować w szkołach i biurach, a nie w piwnicach i schronach.
Dariusz Materniak