Od zestrzelenia przez prorosyjskich separatystów malezyjskiego Boeinga 777 mija pięć lat. Niestety, kraje zachodnie, w tym także te, obywateli których ta tragedia dotknęła bezpośrednio, nie wyciągnęły żądnych wniosków w sferze ich polityki wobec Rosji.
Jak ustalono w toku kilku śledztw – zarówno tych prowadzonych przez ukraińską prokuraturę jak i przez portal śledczy Bellingcat, wyrzutnia systemu Buk-1M trafiła na terytorium Ukrainy, w pobliże miejscowości Sniżne z terytorium Federacji Rosyjskiej. Drogę pojazdu przewożącego załadowaną wyrzutnię, z pociskami na prowadnicach – a następnie opuszczającego terytorium Ukrainy już bez jednego z pocisków, udało się odtworzyć na bazie zdjęć i nagrań wideo. Tuż po strzale, przedstawiciele tzw. Donieckiej Republiki Ludowej byli przekonani, że strzelają do ukraińskiego samolotu transportowego An-26, faktycznym celem okazał się być jednak malezyjski samolot pasażerski MH-17. W wyniku trafienia pociskiem zginęło 298 osób – wszyscy pasażerowie i załoga Boeinga 777. Blisko 200 ofiar miało obywatelstwo Holandii.
Niemal natychmiast po ustaleniu faktycznego przebiegu wypadków Federacja Rosyjska podjęła działania mające na celu zrzucenie winy za ten incydent z siebie i ze wspieranych przez siebie sił ekstremistycznych. Większość z tych działań, włącznie z usunięciem z Internetu nagrania, w którym separatyści chwalą się swoim „sukcesem”, nie przyniosła oczekiwanych rezultatów.
Mimo tego, wielu nie dała do myślenia mnogość wersji, jakie przedstawiała Rosja dla rozmycia swojej odpowiedzialności: większość z nich koncentrowała się na próbie zrzucenia odpowiedzialności na stronę ukraińską, począwszy od zarzutów o niezamknięcie przestrzeni powietrznej wobec toczących się działań zbrojnych aż do informacji, że samolot lotu MH17 strącił ukraiński samolot wojskowy, według różnych wersji Su-25 lub Su-27 – w tym ostatnim wariancie jako „dowód” przedstawiono nawet będące fotomontażem zdjęcie satelitarne przestawiające samolot pasażerski oraz znajdujący się ok. 500 metrów od niego (!) „ukraiński” myśliwiec i odpaloną rakietę…
Niezmiennie problemem pozostaje percepcja zagrożenia ze strony Federacji Rosyjskiej. Dowodów na to nie trzeba szukać daleko – wystarczy włączyć telewizor i dowolny kanał informacyjny. 16 lipca 2019 roku miała miejsce debata w Parlamencie Europejskim, poświęcona kandydaturze Ursuli von der Leyen na stanowisko nowego szefa Komisji Europejskiej. Wśród licznych głosów krytycznych wobec tej kandydatury, w sposób szczególny wybił się jeden – przedstawicielki jednej z lewicowych frakcji Parlamentu Europejskiej, stwierdzającej, że kandydatura von der Leyen budzi obawy także dlatego, że była ona ministrem obrony Niemiec, a co za tym idzie, będzie zwolennikiem wydatków na obronność (!). Biorąc pod uwagę stan rzeczy i zagrożeń z jakimi mamy do czynienia w perspektywie ostatnich kilku lat, także, a może nawet przede wszystkim ze strony Rosji – taka postawa to już nie tylko krótkowzroczność, to przepis na pewną katastrofę. Tym bardziej, że podobne głosy nie są na zachód od Polski czy Niemiec wyjątkiem i to nie od dzisiaj.
Opisywany wyżej problem kraju zrozumienia dla niebezpieczeństw jakie wiążą się z polityką Federacji Rosyjskiej nie dotyczy zresztą tylko szczebla polityków – jest on o wiele poważniejszy na poziomie społecznym. Dowodem tego jest bezrefleksyjna popularność facebookowej aplikacji do „postarzania” zdjęć. Aplikacji, która została stworzona w Rosji i która przed jej zainstalowaniem i użyciem wymaga dostępu do danych konta użytkownika. Oficjalnie tylko do wybranych zdjęć, a nieoficjalnie? To ostatnie jest właśnie przedmiotem badań, jednak ilu użytkowników zdążyło już bez jakiegokolwiek sprawdzenia użyć tego narzędzia bezsensownej „rozrywki”? Miliony. Co więcej, wielu nie poczuło się zagrożonych nawet wówczas, gdy w przestrzeni publicznej stała się już dostępna informacja kto jest autorem aplikacji…
W powyższym wywodzie nie chodzi (wbrew pozorom) o budowanie atmosfery chorobliwego strachu przed Rosją. Jedynie o zdroworozsądkową ocenę faktycznego problemu z którym realnie mamy do czynienia: Federacja Rosyjska i jej aktualna polityka zagraniczna stanowi istotny problem z punktu widzenia bezpieczeństwa krajów obszaru euroatlantyckiego. W przypadku niektórych państw i w przypadku braku odpowiednich działań, problem ten może urosnąć do rangi egzystencjalnej: być albo nie być. W ostatnim czasie bezpośrednio doświadczyły tego Gruzja i Ukraina i oby na tym lista się zamknęła.
Nadal jednak jesteśmy daleko od momentu, w którym problem polityki Moskwy doczeka się takiej oceny: starczy tylko przypomnieć decyzję Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy sprzed niecałego miesiąca o bezwarunkowym przywróceniu jej w prawach członka tego organu. Wszystko to pomimo znajomości faktów dotyczących działań FR na Krymie i Donbasie, przy wsparciu przedstawicieli Holandii – co w świetle wydarzeń z 17 lipca 2014 roku jest w ogóle niezrozumiałym. O ile porównanie tego ostatniego kroku z konferencją w Monachium z 1938 roku jest nadal na wyrost, to jednak dobrze wpisuje się w ogólny klimat relacji Europa Zachodnia-Rosja. A to bardzo źle wróży na przyszłość, zwłaszcza wschodniej części naszego kontynentu.
Dariusz Materniak