Rejs rosyjskiego żaglowca „Sedov” po wodach Morza Bałtyckiego i rozbieżne decyzje poszczególnych państw co do zgody lub jej braku na wizytę tej jednostki w portach po raz kolejny obnażyły rozbieżności poszczególnych stolic w ich stosunku do Rosji.
Odbywający rejs szkoleniowy rosyjski żaglowiec nie został wpuszczony przez Estonię, a następnie przez Polskę. Jako powód braku zgody na wejście jednostki do portów wskazano fakt, iż na pokładzie jednostki znaleźli się m.in. kursanci Morskiego Uniwersytetu Technologicznego w Kerczu na Krymie, pozostającym pod okupacją Rosji. Zarówno w Polsce jak i Estonii uznano, że taka zgoda przeczyłaby polityce nieuznawania aneksji Półwyspu dokonanej przez Federację Rosyjską w 2014 roku. Polski MSZ zwrócił także uwagę na naruszenie zasad prawa morskiego, jakiego dopuściła się Rosja w listopadzie 2018 roku w Cieśninie Kerczeńskiej, zatrzymując jednostki Sił Morskich Ukrainy i aresztując marynarzy.
Zupełnie innej interpretacji obowiązujących zasad dokonano w Niemczech, jako że ta sama jednostka bez przeszkód weszła do niemieckiego portu w Warnemunde. O ile nie ma niczego nagannego w odmiennej interpretacji sytuacji i możliwości udzielenia zgody lub jej braku co do wizyty tej czy innej jednostki pływającej danego państwa, o tyle sprawa ta, choć drobna, pokazuje jak kruchą pozostaje europejska solidarność i konsekwencja w polityce realizowanej wobec Rosji, nawet w tak mało znaczącej globalnie kwestii. Tym bardziej, że rosyjska jednostka zacumowała w Niemczech i to zaledwie kilka dni po wizycie prezydenta Petra Poroszenki w Berlinie, odbywającej się w przededniu drugiej tury wyborów prezydenckich na Ukrainie, którą (według danych sondażowych) urzędujący prezydent najprawdopodobniej przegra.
Wróćmy jednak do Polski: decyzja polskich władz została pozytywnie oceniona, zarówno w samej Polsce jak i (co nie powinno dziwić) – na Ukrainie. Za taką postawę podziękował Polsce m.in. minister spraw zagranicznych Ukrainy, Pawło Klimkin. Problem polega jednak na tym, że ten gest, choć zapewne potrzebny i pozytywnie wpływające na relacje dwustronne, nie ma większego znaczenia dla stosunków polsko-ukraińskich, które, niestety, są dalekie od tego, by nazwać je bardzo dobrymi. Bilans ostatnich kilku lat to pasmo pomyłek popełnianych przez obie strony oraz kryzysu w sferze polityki historycznej, sprowokowanego (co trzeba ze smutkiem przyznać) w dużej mierze nieprzemyślanymi działaniami strony polskiej, głównie na forum polskiego parlamentu. O sprawie rosyjskiego żaglowca za kilka dni nikt już nie będzie pamiętał. Problemy związane z kryzysem relacji na tle historycznym mają się niestety całkiem nieźle i to od wielu lat. I co gorsza, nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie ten stan rzeczy miał ulec zmianie.
Nie o samą historię zresztą chodzi: jak celnie wskazała była ambasador RP w Moskwie, a obecnie analityk Fundacji S. Batorego, Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, nierozwiązaną pozostaje kwestia nie tylko polityki historycznej, ale i zaangażowania polskich firm w dostawy węgla z Donbasu. Kwestia ta, choć pojawiająca się marginalnie, nie pozostaje bez wpływu na dwustronne relacje.
Równolegle, faktem jest brak jakiejkolwiek realnej polityki Warszawy wobec Rosji. Pokazowe gesty, takie jak ten, dotyczący niewiele znaczącej sprawy rosyjskiego żaglowca, nie są i nie będą w stanie tej polityki zastąpić. Warto to w sposób szczególny podkreślić: miarą skuteczności polskiej polityki nie tylko wobec Rosji, ale na kierunku wschodnim w ogóle, nie powinna być liczba pokazowych i radykalnych działań wobec Moskwy, ale sukcesy w działaniach mających na celu rozwiązywanie międzynarodowych kryzysów, takich jak ten, który od 2014 roku ma miejsce w formie konfliktu zbrojnego na Donbasie. Polskie inicjatywy wobec „Pomarańczowej Rewolucji” (2004), wobec wojny w Gruzji (2008) czy działania w czasie Rewolucji Godności (2013/2014) oznaczały realny wkład w stabilizację sytuacji, z mniejszym lub większym sukcesem. Jednak od rosyjskiej agresji na Donbasie (jeśli nie liczyć udziału Ukrainy w szczycie NATO w Warszawie w 2016 roku, gdzie potwierdzono wsparcie dla proatlantyckich dążeń Kijowa), na forum relacji dwu- i wielostronnych wydarzyło się niewiele pozytywnego.
Zbliżające się rozstrzygnięcie drugiej tury wyborów prezydenckich na Ukrainie oraz jesienne wybory parlamentarne mogą z dużą dozą prawdopodobieństwa spowodować skomplikowanie sytuacji politycznej na Ukrainie, co będzie miało także swoje przełożenie na politykę zagraniczną tego państwa, nie tylko w relacjach z Polską, ale i z innymi sąsiadami, zwłaszcza Rosją. Dla polskiej polityki zagranicznej oznacza to szereg nowych wyzwań: także od zręczności polskiej dyplomacji będzie zależało czy wyzwania te przeistoczą się w kolejne problemy czy w szanse na rozwiązanie już istniejących.
Dariusz Materniak