W dniu 29.11.2013 r. odbyło się piąte spotkanie z cyklu „EASTotne Partnerstwo” pod hasłem „Wilno – szczyt, na którym zatrzymała się Unia” zorganizowane przez Forum Młodych Dyplomatów. Współorganizatorem wydarzenia było Koło Młodych Dyplomatów UW, a partnerami: Portal Spraw Zagranicznych, Koło Wschodnie WSCiL, Fundacja Energia dla Europy oraz Portal Polsko-Ukraiński polukr.net.
Udział w debacie wzięli: dr Maciej Raś (Instytut Stosunków Międzynarodowych UW), mgr Adam Lelonek (Forum Młodych Dyplomatów, Portal Spraw Zagranicznych) oraz dr Igor Lyubashenko (Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej). Dyskusję moderował Kamil Smogorzewski z Forum Młodych Dyplomatów.
Rozważając, czy szczyt w Wilnie faktycznie zatrzymał Unię, dr Maciej Raś rozpoczął od zadania pytania: czy UE chciała iść dalej? Europejska Polityka Sąsiedztwa nie daje przecież perspektyw członkostwa. Władze Ukrainy wysłały jasny komunikat: tracimy na kontaktach z UE, a Bruksela nie daje nam nic poza pięknymi słowami. Oferta sformułowana dla Ukrainy okazała się dla niej niewystarczająca – stało się jasne, że była to kropla w morzu potrzeb.
Trzeba też pamiętać o aspektach związanych z przyszłymi wyborami prezydenckimi na Ukrainie, zaplanowanymi na początek 2015 roku. Największą grupę wśród wyborców na Ukrainie stanowią ludzie, którzy nie mają ściśle określonych preferencji politycznych, ale zależy im na przetrwaniu – obojętne, w jakim sojuszu. Tych ludzi codzienne życie interesuje bardziej niż wielkie idee. Zbliżające się wybory prezydenckie sprawiają, że na szczeblu elit politycznych myśli się przede wszystkim o tej grupie.
Odrębną kwestią jest, czy Unia miała szansę pójść dalej. UE nie ma do dyspozycji środków finansowych, które mogłaby przeznaczyć na pomoc krajom Partnerstwa Wschodniego, na czym korzysta Rosja. Dla wielu państw położonych na obszarze b. ZSRR Unia Europejska nie jest aż tak atrakcyjna, by była warta wielkich poświęceń. Nie można porównywać ich sytuacji z Polską, która od razu otrzymała obietnicę członkostwa, a trzeba mieć na uwadze, że UE nie jest gotowa na przyjęcie Ukrainy – dużego państwa z rozwiniętym, choć wymagającym modernizacji przemysłem i dużym udziałem sektora rolnictwa w tworzeniu PKB.
Dla większości państw unijnych Rosja jest partnerem ważniejszym niż Ukraina, a obecną możliwość oddziaływania na Wschodzie uważają one za wystarczającą. Jeśli w Rosji nikt specjalnie nie przejmuje się Partnerstwem Wschodnim – najlepiej świadczy to o jego skuteczności. Jest to co prawda narzędzie oddziaływania na społeczeństwo, ale efekty takiego wpływu będą odczuwalne za kilka pokoleń. Trudno zatem dziwić się Rosji, że korzysta aktywnie z instrumentów, którymi aktualnie dysponuje. Moskwa ma zarówno twardą siłę oddziaływania w postaci instrumentów politycznych i gospodarczych, jak i miękką – w postaci bardzo charakterystycznego dla tego regionu modelu funkcjonowania państwa, tradycji, obyczajowości, kultury patriarchalnej itp., które w podobnej formie można spotkać również w innych krajach. Co więcej, na świecie relatywnie spada atrakcyjność zachodniego modelu rozwoju gospodarczego i politycznego. Rosja jest bardziej zdeterminowana niż UE i będzie w stanie wyłożyć większe środki dla zjednania sobie krajów objętych programem PW.
W związku z powyższym obecne władze Ukrainy zapewne najchętniej utrzymałyby politykę dwuwektorowości. Problem polega na tym, że krótkoterminowo to UE zyskałaby na umowie z Ukrainą, a Ukraina zyskałaby w długim okresie – pod warunkiem, że napłynąłby do niej kapitał, którego w UE nie ma.
Dr Lyubashenko zaapelował, by nie przeceniać roli szczytów Partnerstwa Wschodniego, które służą tylko podsumowaniu procesu i nadaniu impetu oraz kierunku na przyszłość. Można jednak mówić o porażce szczytu w Wilnie z uwagi na to, że spotkania te są ważne pod względem politycznym, dla kształtowania opinii publicznej. Jeszcze dwa tygodnie temu polityka otwartych drzwi dla Ukrainy nie była tak oczywista – jednak stanowisko opinii publicznej i masowe wystąpienia społeczne zmieniły sytuację w sposób niezwykle dynamiczny.
Igor Lyubashenko zwrócił uwagę na fakt, że w dyskusji o pomocy finansowej równie ważne, jak jej wysokość, jest także jej przeznaczenie. Stwierdził, iż koszty, które Ukraina poniosłaby w związku z transformacją, należałoby raczej postrzegać w kategorii inwestycji. Omówił także rolę mediów społecznościowych w komunikacji związanej z wydarzeniami na Ukrainie.
Adam Lelonek ocenił, że UE zatrzymała się w sprawach wschodnich już dawno. W Kijowie zabrakło polskich i unijnych kamer i polityków – ci, którzy się tam znaleźli, pojechali z prywatnej inicjatywy, nie było żadnej zorganizowanej akcji UE. Krytycznie odniósł się do argumentacji, że Ukraina powinna patrzeć na korzyści długoterminowe – w jej sytuacji jest to trudne. Negatywnie ocenił również wypowiedzi polityków – zarówno polskich, jak i unijnych, które zasługują na miano banałów. Sukcesy programu Partnerstwa Wschodniego są niezaprzeczalne na poziomie społecznym, ale ważne jest osiąganie efektów tu i teraz, nie ma czasu czekać na zmiany pokoleniowe. UE nie ma wydolnej wspólnej polityki zagranicznej, nie ma instrumentarium hard power, nie zdefiniowała też swoich interesów względem Rosji.
A. Lelonek poruszył kwestię niskiej jakości przekazu medialnego na temat Ukrainy. Jedna z polskich telewizyjnych stacji informacyjnych przekazała wiadomość, która była już znana od 2 tygodni, oraz pomyliła Wiktora Janukowycza z Wiktorem Juszczenko. Zwrócił uwagę na fakt, że media i opozycja zrzucają winę na Wiktora Janukowycza, wykorzystując jego postawę do celów doraźnych.
Za błąd UE uznał kurczowe trzymanie się wymogu, żeby uwolnić Julię Tymoszenko, a także brak samokrytyki i obiektywnej oceny własnych osiągnięć. Skuteczność polityki rosyjskiej jest wprost proporcjonalna do nieskuteczności działań UE. Wyraził zdziwienie, iż UE nie przewidziała skutków wojny handlowej wytoczonej Ukrainie przez Rosję. Prelegent w swojej wypowiedzi zadał pytania: Czy UE zdaje sobie sprawę, że koszty zbliżenia są duże i dlatego postulat Tymoszenko stał się pretekstem, żeby zrzucić winę za fiasko rozmów na Ukrainę? Czy UE wiedziała, że Ukraina nie będzie w stanie podpisać umowy? Jego zdaniem Bruksela nie wykorzystała skutecznego narzędzia, jakim mogłaby być obietnica członkostwa. Dała za to argument jej przeciwnikom – zaistniałą sytuację łatwo wpisać w retorykę, iż UE nie chce Ukrainy.
Rosji bardziej zależy na tym obszarze, niż Unii Europejskiej. Dla zachowania status quo wystarczy jej, aby Ukraina znajdowała się poza strukturami UE. Ukraina jest zadłużona, a koszty transformacji niezbędnej dla spełnienia wymogów UE przerastają jej możliwości. Ponadto Rosja z jednej strony „przycisnęła” Ukrainę ograniczeniami gospodarczymi, z drugiej zaś zaoferowała zniżkę na gaz i kredyt, nieobwarowany żadnymi wymogami, a co więcej – na sumę wyższą, niż cała pula na Partnerstwo Wschodnie w latach 2007-2013. Ukraina może liczyć także na korzystne kredyty od Chin.
Unia zachowuje się zbyt biernie, oczekując, że to inni pokażą zaangażowanie. W UE nie widać woli wewnętrznej reformy systemowej, która przełoży się na elastyczne i skuteczne działania zewnętrzne. Podstawowym krokiem do jej przeprowadzenia jest analiza celów. Warto pamiętać, że celem prezydenta Janukowycza jest pozostanie na stanowisku na kolejną kadencję – Unia mogła to wykorzystać.
„Unia została z wartościami, Rosja z sukcesem” – podsumował Adam Lelonek.
Tekst i zdjęcia: Kinga Kalinowska