O ile ostatnią wizytę polskiego ministra spraw zagranicznych we Lwowie trudno nazwać szczytem dobrego smaku, o tyle do wypowiedzi szefa gabinetu politycznego ministra Jana Parysa o tym, że istnienie niepodległej Ukrainy nie jest warunkiem koniecznym istnienia wolnej Polski pasuje tylko jedno słowo: skandal.
Od blisko stu lat swego rodzaju dogmatem w relacjach polsko-ukraińskich pozostaje twierdzenie, że nie może być niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy. Zdanie to powtarzane było wielokrotnie przez polityków po obu stronach granicy, stało się także de facto wyznacznikiem polskiej polityki wobec Kijowa.
Nie o dogmatyzm jednak chodzi w ocenie wystąpienia szefa gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych – lecz o proste uświadomienie sobie znaczenia Ukrainy i jej niezależności dla polskiej racji stanu. Problem ten wymaga głębszej analizy, warto jednak zasygnalizować przy tej okazji choćby jego zarys w niektórych aspektach.
Po pierwsze warto zastanowić się jakie konsekwencje dla Polski miałaby zmiana statusu Ukrainy w wymiarze wojskowo-strategicznym: z państwa dziś niezależnego na państwo pozostające w stanie zależności czy też zdominowanego lub w ten czy inny sposób anektowanego przez Rosję? Nie jest, a przynajmniej nie powinno być dla nikogo wielkim odkryciem, ze Moskwa dąży od blisko trzydziestu lat do osiągnięcia takiego stanu rzeczy metodami politycznymi, ekonomicznymi, informacyjnymi, a od blisko czterech lat – także wojskowymi. Powyższy scenariusz wydaje się być pod koniec 2017 roku nieprawdopodobnym – ze względu na głębokie zmiany społeczno-polityczne jakie zaszły na przełomie 2013 i 2014 roku na Ukrainie, jak również wobec wzrostu potencjału wojskowego Ukrainy w związku z trwającym konfliktem zbrojnym na Donbasie. Jednak jak byłby on katastrofalnym dla Polski można sobie wyobrazić spoglądając na mapę naszego regionu.
Potencjalnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa naszego kraju w wymiarze strategicznym pozostaje Federacja Rosyjska. Nasze położenie geopolityczne od zawsze było problematycznym i trudno oczekiwać, by miało się to zmienić: również obecnie, w sytuacji pogarszającej się od kilku lat Polska pozostaje „państwem frontowym” NATO, granicząc bezpośrednio z Federacją Rosyjską (na odcinku z Obwodem Kaliningradzkim) i Białorusią, której niezależność i możliwość decydowania o sobie bez ingerencji Rosji pozostaje pod wielkim znakiem zapytania. Przebieg manewrów Zapad-17 oraz ostatnie doniesienia o planach zbudowania na terytorium Białorusi rosyjskich składów uzbrojenia (w tym dla jednostek pancerno-zmechanizowanych) zmuszają do rozpatrywania nie tylko Kaliningradu, ale także granicy polsko-białoruskiej jako odcinka potencjalnie zagrożonego hipotetyczną agresją zbrojną. Przebieg symulacji i gier wojennych pokazuje, że obronienie się przed zagrożeniem z dwóch kierunków: kaliningradzkiego i białoruskiego byłoby wysoce problematycznym przy obecnym potencjale Wojska Polskiego, nawet biorąc pod uwagę wsparcie sojusznicze NATO (które w pierwszym etapie ewentualnego konfliktu byłoby symbolicznym). I nie chodzi tutaj o sprowadzanie problemu do kasandrycznych wizji wojny, lecz o rozpatrywanie potencjalnych scenariuszy – także tych najbardziej negatywnych oraz o przygotowywanie się na ich wystąpienie. Przykład Donbasu pokazuje bowiem doskonale, że zjawisko wojny nie odeszło do lamusa historii i trzeba brać je pod uwagę.
Jak zatem wpłynęłaby na naszą sytuację strategiczną utrata niezależności przez Ukrainę (na rzecz Rosji, jako jedynego kraju zainteresowanego takim przebiegiem wypadków)? Nie trzeba być wielkim strategiem, by rozumieć, że wpływ ten byłby jednoznacznie negatywny czy mówiąc dokładniej – katastrofalny. W takim scenariuszu sytuacja Polski byłaby faktycznie nie lepszą od tej z 1920 roku, a patrząc przez pryzmat porównania potencjałów wojskowych Polski i Rosji – dużo gorszą. Byłoby to więc skrajnie niebezpiecznym dla istnienia Polski jako niepodległego państwa.
Drugi problem w kontekście omawianego oświadczenia dotyczy funkcjonowania narzędzia polityki państwa jakim jest dyplomacja. W ostatnich tygodniach ze strony polskiej padło wiele trudnych do uzasadnienia oświadczeń, jednoznacznie negatywnie wpływających na relacje polsko-ukraińskie. Problem funkcjonowania polskiej polityki zagranicznej (także na kierunku wschodnim – choć nie tylko) nie jest nowym i pozostaje dużo głębszym, niż mogłoby się pozornie wydawać, a sprowadza się do upośledzenia polityki zagranicznej państwa względem wewnętrznej: ta pierwsza pozostaje często narzędziem dla realizacji drugiej bez oglądania się na długofalowe konsekwencje.
Pozostawiając jednak tą kwestię na marginesie trzeba stwierdzić, że podobne komentarze jak omawiany nijak mają się do sztuki dyplomacji jako takiej, obliczonej przecież na realizację interesów państwa w przestrzeni międzynarodowej: politycznych, ekonomicznych i innych. Nieprzypadkowo bowiem mówi się, że dyplomacja to sztuka mówienia najprzykrzejszych rzeczy w najmilszy sposób. Choć w tym wypadku chyba zdecydowanie celniej byłoby zacytować Winstona Churchilla, który miał stwierdzić, że „dyplomata to człowiek, który dwukrotnie się zastanowi, zanim nic nie powie”.
Dariusz Materniak