Tekst ten nie ma ambicji podawania analitycznych statystyk – to skecz myśli o pewnych codziennych problemach mieszkańca dużego europejskiego miasta.
Często słyszę, że Ukraina chciałaby być taką, jak Polska. Wtedy serce się raduje, za każdym razem, kiedy mój kraj pochodzenia zbudował aż takie miejsce w sercach obywateli Ukrainy. Słyszę to najczęściej od radnych samorządowych, merów miast, pracowników administracji lokalnej i organizacji pozarządowych.
Czasem jednak mam wrażenie, że są pewne przeszkody natury organizacyjno-mentalnej, które sprawiają, że ten proces będzie jeszcze bardzo długi. Ukraina nie „remontuje się”, tylko stwarza od nowa na ruinach starego i to dotyczy dosłownie każdej dziedziny – w tym widzę kluczową różnicę.
Antropolog kultury pewnie powiedziałby bardziej precyzyjnie skąd się bierze brak szacunku do starych przestrzeni potrzebujących remontu: kupuje się nowe i buduje się nowe zamiast obok tego również szanować stare.
W ten sposób przestrzeń miejska stanowi patchwork. Na Forum Architektonicznym w Kijowie widziałam bajkę o marzeniach – o wspaniałych budynkach, porządku i pewnych elementach doskonałej gospodarki przestrzennej i planowania przestrzennego. Budynki idealne, które oko ludzkie kocha od razu i śni o takich, że je kiedyś zobaczy, że kiedyś będzie schludnie i ładnie… Na razie jednak to co jest to uroczy nieporządek. Cóż, nieporządek jest elementem słowiańskości, a uporządkowane są raczej państwa per se zachodnie.
Ten uroczy nieporządek ma pewien element, który widziałam jako problem w Indiach, Nepalu, czy innych krajach rozwijających się: stare jest zaniedbane. Korytarzy nikt nie sprząta, w windach śmierdzi, w rurach woda płynie tyle o ile, kominy wentylacyjne czyszczone są gdy zdechły ptak leży już drugi miesiąc. Albo wcale – kiedyś się przecież rozłoży. Jak taka „Chruszczowka” czy „Stalinka” (zabudowa z okresu rządów odpowiednich przywódców ZSRR – przyp. polukr.net) się rozpadnie – nie problem, będzie ziemia dla developera.
Obok tego, ściana w ścianę, powstają wyspy luksusu – za płotem i bramką. Kolorowe, zadbane, czasem z centralną klimatyzatornią, czasem nie. Wszystko tam jest wykończone i wypieszczone i czyste, a rachunki o dziwo tylko 30% wyższe jak za „Stalinkę” czy „Chruszczowkę”.
Trwają reformy w mieście. Młodzi ludzie mają marzenia, pragną czegoś i chcą coś – by cokolwiek popchnąć naprzód. Widziałam ich pełne nadziei miny gdy mój dobry znajomy Serhiy Loboyko zorganizował prezentację projektów Budżetu Partycypacyjnego dla miasta Kijowa. Jako tymczasowa Kijowianka sama będę startowała z pomysłem, pomimo pewnego kryzysu wiary w zmiany.
Dominującą zmorą jednak jest „tumiwisizm” i brak koordynacji. Działkę kupi developer i będzie wtedy czysty trawnik. Po co sprzątać trawę przy „Stalince” albo „Chruszczowce”, no po co? Na co to komu potrzebne? Nie ma ciepłej wody? Co za problem, postawię sobie bojler. Brudno w budynku? Oszczędzę na mieszkanie tam gdzie czysto. To właśnie odzwierciedla główny problem – nastawienia społecznego do zmian. Inicjatywy? Za inicjatywę ponosi się konsekwencje.
Więc z jednej strony patrzę na ten cyfrowy świat nowoczesnych konkursów na Budżet Partycypacyjny w jednej z największych europejskich stolic, a z drugiej strony widzę przeciętną mentalność i się zastanawiam czy energii młodej elity, tych, którym chce się chcieć, wystarczy. Kiedy ona się wypali i zostanie tylko życie z dnia na dzień bez złudzeń w Stajni Augiasza.
Widać to też po sektorze opieki medycznej. Państwowa to brud, chamstwo, opłaty za wszystko. Prywatna – „high life”. Czemu mi to tak przypomina inne części świata. Po co robić reformę, jak można stworzyć prywatny szpital i on wtedy będzie czysty a personel nagle zacznie się uśmiechać.
Wracając do tego polskiego modelu: jeden z socjologów neokonserwatystów powiedział, że człowiek żyjący w czystej i zadbanej przestrzeni to człowiek szczęśliwszy bez względu na swoją indywidualną sytuację. Mniej skłonny do przestępstw i przemocy. Tzw. „powiatowa Polska” jeszcze się rozwija, ale praktycznie prawie wszędzie jest czysto, schludnie, a blokowiska przechodzą fazy termomodernizacji. Widać szacunek do ludzi mniej zamożnych, których nie stać na 150m2 w osiedlu za kratką. Na razie w Kijowie jeszcze na to czekam.
Oczywiście brak centralizacji zarządzania termomodernizacją to nie tylko ukraiński problem, ale chyba większości krajów byłego ZSRR. Kwestia zapewne lokalnych regulacji kopiowanych toczka w toczkę na terenie całej przestrzeni postsowieckiej, gdyż w Wilnie budynki tak samo przypominają mozaikę – każdy remontuje swój kawałek ściany na własny koszt bo zamówienie wielkich prac termomodernizacyjnych na wiele budynków jest administracyjnie nierealne – zbyt dużo biurokracji i zbyt wiele szczebli decyzyjnych po drodze.
A jednak sprzątanie przestrzeni, ciepła woda w kranie i estetyka planowania przestrzennego to jakieś minimum, którego należy oczekiwać. Stąd smutny decentralizacyjny wniosek – tak długo jak nie będzie realnej reformy usług municypalnych tak długo przeciętny Kowalski znad Dniepru nawet nie odczuje, że odbyła się jakakolwiek reforma.
Agnieszka Piasecka
___
Autorka jest przedstawicielem wydawcy portalu Polukr.net w Kijowie, członkiem ekspertem Reanimacyjnego Pakietu Reform.