czwartek, 23 styczeń, 2025
pluken
Home / Komentarze i opinie / Epoka Trumpa?
Fot. donaldtrump.com
Fot. donaldtrump.com

Epoka Trumpa?

Share Button

Znawcy amerykańskiej sceny politycznej zgodnie twierdzą, że kampania wyborcza przed wyborami prezydenckimi w 2016 roku należała do dość nietypowych, m.in. ze względu na bezpardonowość wymiany poglądów kandydatów. Jednak nawet postronny obserwator jest w stanie zauważyć, że niektóre reakcje na wyniki głosowania można ocenić mianem co najmniej histerycznych – i to nie tylko w USA, ale także w Polsce. Czy słusznie?

Amerykańskie media zwracają uwagę na fakt, iż Donald Trump obejmie urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych nie posiadając faktycznie żadnego doświadczenia politycznego, także w sferze relacji międzynarodowych. Środowiska opozycyjne wobec Partii Republikańskiej bardzo chętnie przeciwstawiają kompletnie „zielonemu” w tematyce polityki zagranicznej Trumpowi jego kontrkandydatkę – Hillary Clinton, która ma za sobą czteroletnią kadencję na stanowisku sekretarza stanu USA w czasie pierwszej kadencji Baracka Obamy. Wtóruje tym głosom część polskich komentatorów stwierdzając, że prezydentura Clinton była „lepsza dla Polski”. Jednak nawet pobieżna obserwacja poczynań Hillary Clinton na wspomnianym stanowisku, podobnie jak bilans ośmiu lat rządów Baracka Obamy w sferze międzynarodowej wskazują, że podobne podejście jest złudnym.

Warto w tym miejscu przypomnieć przynajmniej dwa fakty z okresu, gdy Clinton zajmowała się polityką zagraniczną USA. Pierwszy z nich jest szczególnie znamienny z punktu widzenia Polski i całego regionu Europy Środkowej i Wschodniej: to tak zwany „reset” dokonany w relacjach z Federacją Rosyjską. I może nie byłoby w tym nic niewłaściwego, gdyby nie fakt, że ta „ceremonia”, z udziałem amerykańskiej sekretarz i rosyjskiego szefa dyplomacji Siergieja Ławrowa miała miejsce 17 września 2009 roku. Stało się to więc niewiele ponad rok od rosyjskiej agresji na Gruzję (sierpień 2008 roku), nie mówiąc o tym, jakie znaczenie ma data 17 września dla Polski oraz całego szeregu innych państw naszego regionu, będących dzisiaj sojusznikami USA w ramach NATO. Choć zapewne ten nietakt był niezamierzonym, to dość dobrze pokazuje stan świadomości amerykańskich polityków i dyplomacji w zakresie problematyki relacji w tej części świata, a przykład Gruzji obrazuje poziom gotowości USA do wsparcia sojuszników w trudnych z geopolitycznego punktu widzenia sytuacjach.

Drugim „osiągnięciem” sekretarz Hillary Clinton o którym warto w tym miejscu wspomnieć było doprowadzenie (głównie przez popełniane przez Departament Stanu zaniechania i niefrasobliwość) do sytuacji, która zaowocowała atakiem na amerykańską placówkę dyplomatyczną w Benghazi w Libii, w wyniku którego zginął ambasador USA w tym kraju, Christopher Stevens oraz kilka innych osób personelu dyplomatycznego i CIA. I choć trudno bezpośrednio winić za to ówczesną sekretarz stanu, nie zmienia to faktu, że doszło do tego w czasie sprawowania przez nią urzędu.

Bilans polityki zagranicznej drugiej kadencji Baracka Obamy przedstawia się równie żałośnie – starczy wspomnieć tylko kwestię odmowy wywiązania się przez Waszyngton ze zobowiązań wynikających z podpisanego w Budapeszcie w 1994 roku porozumienia, gwarantującego Ukrainie integralność terytorialną i nienaruszalność granic, notoryczne odmowy udzielenia jakiejkolwiek liczącej się pomocy wojskowej wobec agresji Rosji, jak również niemal całkowite „désintéressement” wobec toczącego się od połowy 2014 roku procesu negocjacyjnego związanego z próbami rozwiązania konfliktu na Donbasie.

Wobec powyższego, twierdzenie, jakoby prezydentura Hillary Clinton, przewidywana jako swego rodzaju kontynuacja linii politycznej Baracka Obamy, miałaby być bardziej korzystną dla Polski czy Europy Środkowej, jest delikatnie mówiąc naiwnym.

Oczywiście nie da się w tym momencie stwierdzić z całą pewnością, że kadencja Donalda Trumpa przyniesie jakiekolwiek zmiany na lepsze w polityce zagranicznej USA z punktu widzenia naszego regionu. Jednak przyjmowanie założenia wyjściowego (na ponad dwa miesiące przed początkiem kadencji) w formie ostrzegania przed nową epoką totalnego chaosu czy wręcz zbliżającą się apokalipsą wydaje się być, delikatnie mówiąc, przesadą.

Niewątpliwie niekorzystnym dla Polski i regionu Europy Środkowej i Wschodniej byłby sugerowany przez Donalda Trumpa w niektórych momentach kampanii powrót do polityki izolacjonizmu. Nie jest to możliwe w formie takiej (jak widzą  to niektórzy z komentujących) jak miało miejsce w latach 1920-1940, co wynika z całkowicie odmiennego stanu współczesnych relacji międzynarodowych, rozbudowanej sieci współzależności oraz posiadania przez USA interesów gospodarczych i politycznych w różnych regionach świata. Trzeba jednak pogodzić się z tym, że uwaga Waszyngtonu będzie ogniskować się raczej w regionie Azji Południowo-Wschodniej, niż na kontynencie europejskim. Proces ten wydaje się być na ten moment nieodwracalnym, przede wszystkim ze względu na dynamikę procesów gospodarczych oraz stale wzrastająca rolę Chin w wymiarze ogólnoświatowym. Jest jednak mało prawdopodobnym scenariuszem, by Stany Zjednoczone wycofały się z przyjętych zobowiązań w ramach NATO, jako że odbiłoby się to wysoce negatywnie na ich wiarygodności na forum międzynarodowym i stanowiłoby zagrożenie dla interesów Waszyngtonu w tej części świata oraz pozbawiałoby istotnego narzędzia wpływu. Z tych samych powodów równie mało realnym jest dokonanie przez nowego prezydenta USA transakcji w stylu „Ukraina za Syrię” – gdyż ani USA nie chce i nie może całkowicie wycofać się ze swoich interesów na Ukrainie, ani z drugiej strony Rosja nie ma zamiaru rezygnować z rozbudowy swojej strefy wpływów na Bliskim Wschodzie, także w oparciu o reżim Baszara Al-Asada w Syrii.

Paradoksalnie, bardziej pragmatyczne podejście nowego prezydenta USA do relacji z Rosją i Władimirem Putinem może mieć pozytywne skutki dla Polski i całego regionu. Stanie się tak, jeśli chłodne i rozsądne kalkulacje zastąpią puste gesty znane z prac aktualnej administracji. To samo dotyczyć powinno zresztą także polskiej polityki, nie tylko wobec Stanów Zjednoczonych, ale całości działań dyplomatycznych władz RP (notabene, jak dotąd nie powołano jeszcze nowego ambasadora RP w USA…). Jak na razie jednak, wśród polskich elit dominuje z gruntu błędne przekonanie o istnieniu „specjalnych” relacji pomiędzy Polską i Stanami Zjednoczonymi – stąd niezmiennie oczekiwania kolejnych gestów przyjaźni i wsparcia od każdego kolejnego prezydenta USA (oraz rzecz jasna zniesienia wiz, co pozostaje poza kompetencją urzędu prezydenta). Biorąc pod uwagę jednak, że prezydent-elekt był do niedawna przedsiębiorcą, także w polskiej polityce miejsce dogmatów powinno zająć podejście biznesowe. To samo dotyczy również Ukrainy, gdzie pomimo utrzymujących się oczekiwań, świadomość konieczności liczenia na własne siły w dbaniu o własne bezpieczeństwo wydaje się być dużo bardziej rozwinięta niż w Polsce.

Dariusz Materniak

Share Button

Czytaj również

Czołg M1A1 Abrams z 1 Warszawskiej Brygady Pancernej /fot. polukr.net

Komunikacja na wysokim poziomie

Tegoroczne obchody Święta Wojska Polskiego, podobnie zresztą jak rok temu, odbywały się w dość szczególnej …

One comment

  1. A jeśli Trump dogada się z Putinem w wojnie gospodarczej przeciwko Chinom to Rosjanie będą chcieli za to coś dostać np. Ukrainę a może i Polskę. Interesy globalne dla USA będą na pewno ważniejsze niż interesy lokalne jak z Polską czy Ukrainą. Rosja nie stanowi dla USA żadnego zagrożenia gospodarczego a Chiny wojnę gospodarczą z USA wygrywają od wielu lat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.