Trwające aktualnie w Polsce ćwiczenia Anakonda-16, największe od 1989 roku manewry wojskowe na terenie naszego kraju to okazja nie tylko do obserwacji umiejętności żołnierzy z Polski i krajów sojuszniczych, ale także towarzyszących im zjawisk w przestrzeni informacyjnej.
Każde ćwiczenia wojskowe mają, poza wymiarem czysto militarnym, związanym ze sprawdzeniem i podnoszeniem poziomu wyszkolenia żołnierzy, także wymiar informacyjny – i to w wielu sferach. Dotyczy to zwłaszcza tegorocznej „Anakondy”: na polskich poligonach ćwiczy ponad 31 tysięcy żołnierzy z Polski oraz 23 krajów sojuszniczych: zarówno członków NATO jak i pięciu państw partnerskich Sojuszu Północnoatlantyckiego. Skala i rozmach manewrów, realizowanych na niecały miesiąc przed planowanym na lipiec tego roku szczytem NATO w Warszawie to jasny przekaz, który ma płynąć do Federacji Rosyjskiej, która ponad dwa lata temu, wobec prowadzonej przez siebie polityki, wróciła na listę najpoważniejszych zagrożeń dla bezpieczeństwa w regionie Europy Środkowej i Wschodniej.
Wydaje się, iż w kontekście postulowanego przez Polskę i inne kraje naszego regionu wzmocnienia wschodniej flanki NATO warto zwrócić szczególną uwagę na dwa ciekawe aspekty informacyjno-wojskowe ćwiczeń „Anakonda-16”. Pierwszym z nich jest desant spadochronowy, jaki miał miejsce 7 czerwca br. na poligonie pod Toruniem, gdzie wylądowało blisko dwa tysiące amerykańskich, brytyjskich i polskich spadochroniarzy. Co bardzo istotne, część z nich dotarła do Polski bezpośrednio ze Stanów Zjednoczonych, przelatując nad Oceanem Atlantyckim bez międzylądowania. Znaczenie tego faktu jest trudne do przecenienia z punktu widzenia doktryny wojennej NATO, opierającej się w znacznej mierze na udziale wojsk amerykańskich w działaniach obronnych na wypadek wojny. Przez całą Zimną Wojnę brak realnych zdolności do szybkiego przerzutu sił przez Ocean Atlantycki był głównym problemem zachodnich strategów, obawiających się agresji ze strony Układu Warszawskiego. Obecnie rozwój możliwości szybkiego transportu powietrznego pozwala na znaczące przyśpieszenie tego procesu i stworzenie możliwości ewentualnego bezpośredniego i szybkiego wsparcia sił NATO w Europie przez USA w wypadku pojawienia się zagrożenia wojennego w dużej skali. Rzecz jasna wsparcie to musiałoby być początkowo dość ograniczone – obejmowałoby bowiem przede wszystkim jednostki powietrznodesantowe i specjalne, wyposażone głównie w lekką broń piechoty. Równocześnie jednak trzeba pamiętać, że ewentualny współczesny konflikt zbrojny w regionie Europy Środkowo-Wschodniej (z bezpośrednim lub pośrednim udziałem Rosji) przyjąłby najprawdopodobniej formę w jakimś stopniu zbliżoną do tego, z jakim mamy do czynienia na Donbasie – a więc bez charakterystycznych dla II wojny światowej czy późniejszych planów UW tysięcy czołgów i wozów opancerzonych przekraczających granice państw w celu zajęcia i okupacji jego terytorium.
Drugi istotny aspekt ćwiczeń „Anakonda-16” to udział w nich krajów partnerskich Sojuszu Północnoatlantyckiego, w tym przede wszystkim Ukrainy. Nie obyło się w tym wypadku bez perturbacji politycznych, związanych z rzekomym sprzeciwem niektórych krajów wobec udziału żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy w manewrach – ostatecznie jednak górę nad polityką wzięła sojusznicza solidarność – co wydaje się być (mimo wszystko, a może nawet nieco na wyrost) dobrą prognozą na przyszłość. Poza wymiarem czysto politycznym i symbolicznym, ukraińska obecność na tych ćwiczeniach, a także w programach współpracy z NATO w ogóle (zwłaszcza w ramach brygady litewsko-polsko-ukraińskiej LITPOLUKRBRIG) ma także wymiar czysto praktyczny: pozwala bowiem na dzielenie się doświadczeniami, a żołnierze ukraińscy, jako jedni z niewielu (jeśli nie jedyni) posiadają doświadczenia wyniesione z konfliktu na Donbasie – aktualnie chyba najbardziej zbliżonego w swoim charakterze do „symetrycznych” konfliktów zbrojnych, odmiennych od misji pokojowych czy stabilizacyjnych w Iraku i Afganistanie, w których brało udział Wojsko Polskie oraz siły zbrojne większości państw NATO.
Warto tez zwrócić uwagę na zupełnie inny wymiar informacyjny ćwiczeń Anakonda-16. Przy okazji trwających manewrów trudno bowiem nie zauważyć wydarzeń i komentarzy, pojawiających się niejako na marginesie tego wydarzenia. Ćwiczenia te, a także zbliżający się szczyt NATO w Warszawie okazały się bowiem czynnikiem, który w znacznym stopniu zaktywizował działające w Polsce środowiska prorosyjskie – i to nie tylko te wprost identyfikujące się w ten sposób, ale także wiele innych, pozornie neutralnych grup, działających jednak również w interesie Federacji Rosyjskiej.
Sporadycznie podczas przejazdów i spotkań amerykańskich żołnierzy z mieszkańcami polskich miast (m.in. w Suwałkach) można było odnotować kilkuosobowe grupy zwolenników prorosyjskiej tzw. partii „Zmiana”, demonstrujących swoją niechęć do „Yankee’s” w Polsce. Jednak poza zwolennikami aresztowanego niedawno jawnego agenta wpływu Kremla w Polsce Mateusza Piskorskiego głosy krytyki czy nawet potępienia płyną także ze środowisk pozycjonujących siebie same jako (rzekomo) „patriotyczne”. Nie jest to zresztą nic niezwykłego – z punktu widzenia polityki informacyjnej i operacji z wykorzystaniem grup wpływu przez Moskwę o wiele wygodniej jest wykorzystywać ludzi i grupy, (rzekomo) broniące „sprawiedliwych” wartości niż wprost prorosyjskie, budzące zrozumiałą niechęć części społeczeństwa w Polsce czy innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Metoda ta była zresztą szeroko stosowana jeszcze w czasie Zimnej Wojny, gdy głównym obiektem działań rosyjskich służb specjalnych były (poza dość jawnie odwołującymi się do marksizmu grupami skrajnie lewicowymi) także organizacje pacyfistyczne czy proekologiczne w krajach Europy Zachodniej (zwłaszcza w RFN i Wielkiej Brytanii, gdzie amerykańska obecność wojskowa była największa). Trudno zatem tak naprawdę dziwić się apelom pojawiającym się na stronie organizacji takiej jak skrajnie prawicowy Marsz Niepodległości, gdzie czytamy wezwania typu „antysystemowcy przeciw NATO” i gdzie cała organizacja określana jest jako „zbrojne ramię amerykańskich lichwiarzy” (a jak wiadomo to właśnie formacje skrajnie prawicowe, także reprezentowane w wielu parlamentach – w tym w polskim Sejmie oraz w Parlamencie Europejskim – są aktualnie głównym zasobem propagandowym Rosji w Europie). Nie brak także przy tej okazji wystąpień osobników niezrównoważonych czy totalnie oderwanych od rzeczywistości obaw o rzekomą „okupację” Polski przez wojska amerykańskie czy grożący początek wojny w postaci polsko-amerykańskiej agresji na Kaliningrad czy Białoruś…
Podobne akcje środowisk mniej lub bardziej jawnie prorosyjskich mogą budzić politowanie czy zwyczajny wstyd, nie sposób jednak nie dostrzec pozytywnego aspektu. Jest to bowiem jedna z nielicznych okazji do identyfikacji członków tego rodzaju środowisk, a nawet rejestracji ich wizerunku przez odpowiednie organy państwa. Działania takie mają znaczenie niebagatelne, jako że pozwalają rozpoznać potencjalne zagrożenia na wypadek ewentualnego kryzysu polityczno-wojskowego, wynikającego z możliwego zagrożenia militarnego ze strony Federacji Rosyjskiej – jako że wówczas osoby dziś pokojowo demonstrujące swoją miłość do Rosji czy niechęć do NATO mogą stać się potencjalnymi członkami wrogich grup dywersyjno-rozpoznawczych.
Znaczenie ćwiczeń takich jak „Anakonda-16” pozostaje trudne do przecenienia – bo choć określane przez wielu jako „demonstracja siły” i może budzić obawy w związku z aktualnymi napięciami w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, to tak naprawdę oddala groźbę konfliktu zbrojnego. Nic bowiem nie zniechęca potencjalnego agresora bardziej, niż przekonanie o tym, że w razie napaści natrafi na opór, który sprawi, że agresja stanie się dla niego nieopłacalna. Idealnym byłby taki rezultat „Anakondy” i szczytu NATO w Warszawie, który przekonałby Moskwę o niecelowości kontynuowania dotychczasowej polityki i powrotu do współpracy z Zachodem – to jednak wydaje się być scenariuszem pozostającym jedynie w sferze życzeń.
Dariusz Materniak