31 sierpnia pod Radą Najwyższą Wszechukraińskie Objednanie „Swoboda” wbiło ostatni gwóźdź do trumny swoich parlamentarnych perspektyw. Można powiedzieć, że Tiahnybok i jego otoczenie nie będą mieli swojej frakcji w parlamencie. Co więcej, zamieszki jakie miały miejsce pod Rada Najwyższą mogą stać się przyczyną fiaska partii w wyborach lokalnych, jeśli tylko pojawiłaby się jakakolwiek alternatywa z prawej strony sceny politycznej. Innymi słowy, gdyby „Prawy Sektor” nie popełnił błędu, jakim była odmowa udziału w wyborach, to projekt Olega Tiahnyboka można byłoby zlikwidować już teraz. Ale Dmytro Jarosz i jego otoczenie podjęli taką, a nie inną decyzję. A to oznacza, że agonia „Swobody” będzie trwała jeszcze przez jakiś czas, jednak jej przebieg będzie zależał nie tyle od samych członków partii, ale od funkcjonowania innych podobnych projektów.
Zamieszki, jakie miały miejsce pod Radą Najwyższą do złudzenia przypominają podobne wydarzenia, jakie miały miejsce 14 października minionego roku. Wówczas „Marsz UPA”, organizowany również przez ludzi Tiahnyboka zakończył się starciami z Milicją i próbami wdarcia się do budynku Rady Najwyższej. Tymczasem w sali obrad parlamentu Tiahnybok i inni politycy partii zmienili w farsę obrady nad uznaniem OUN-UPA za stronę walczącą w czasie II wojny światowej. Siedem razy próbowano zmusić przewodniczącego Rady, Ołeksandra Turczynowa do przegłosowania tej sprawy i siedem razy wniosek był oddalany pomimo protestów i okrzyków członków partii, którzy jak się wydaje próbowali obudzić „świadomość narodową” u deputowanych Partii Regionów i komunistów.
To tradycyjna dla partii Olega Tiahnyboka maniera przedwyborcza: mobilizacja swoich zwolenników przy pomocy populistycznych haseł i prowokacji.
Wówczas, tak samo jak i dzisiaj politycy partii rozumieli, że spadek ich notowań jest nieodwracalny, ale potrzebna była chociaż próba „walki o UPA”, aby mieć o czym opowiedzieć swoim wyborcom. Tym razem sytuacja była jeszcze gorsza. Polityczny nokaut, jaki otrzymała „Swoboda” w wyborach do parlamentu w 2014 roku nie pozostawił wielkich możliwości manewru. Trzeba było albo kardynalnie zmienić politykę partii albo kontynuować agonię. W 2014 roku „Swoboda” zagrała vabank i przegrała: wydarzenia w parlamencie i zamieszki na ulicach zostały negatywnie odebrane przez wyborców, zwłaszcza, że jednym z prowokatorów starć, od którego odciął się Tiahnybok był syn jednego z deputowanych partii. Tym razem członkowie „Swobody” znów zagrali vabank i znowu nie wzięli pod uwagę popełnionych wcześniej błędów. Niestety, tym razem tragiczne skutki dotknęły nie tylko ich samych.
Lider partii, podobnie jak w 2014 roku odciął się od człowieka, który rzucił granat i od razu nazwał to wydarzenie prowokacją władzy. Nawet jeśli rzeczywiście tak było, zapewne niewiele pomoże to ludziom Tiahnyboka. To oni zorganizowali demonstrację i nawet nie próbowali powstrzymać prowokacji. Co więcej, w mediach pojawiły się liczne zdjęcia, na których widać wyraźnie, że funkcjonariuszy atakują nie tylko szeregowi aktywiści, ale także byli deputowani z ramienia partii.
Natomiast prezydent i zwolennicy wprowadzenia zmian do konstytucji uzyskali jeszcze jeden punkt przewagi. Zamieszki, ranni i zabici żołnierze Gwardii Narodowej, a także olbrzymie emocje przekazane przez media zniwelują jakiekolwiek sensowne próby protestu przeciwników zmian. Ich zwolennikom trudno byłoby przegapić taką szansę.
Aby wyjaśnić kto, na czyje polecenie i w jakim celu zorganizował zamieszki potrzeba czasu i obiektywnego śledztwa. Wielu byłoby na rękę, gdyby do takiego śledztwa w ogóle nie doszło. Jak na razie wokół sprawy jest wiele szumu i wzajemnych oskarżeń. Jedno co można stwierdzić na pewno – kierownictwo partii „Swoboda” nie tylko organizowało akcję protestu, ale aktywnie przyczyniło się do tego, aby zmieniła się ona w bójkę. I za to poniosą odpowiedzialność, jeśli nie prawną to przynajmniej polityczną.
Roman Rak
Fot. pl.wikipedia.org