Strzelanina w Mukaczewie ukazała szereg poważnych problemów dla społeczeństwa ukraińskiego i dowiodła, że władza nie ma woli politycznej, aby je rozwiązać.
Porachunki Prawego Sektora z otoczeniem deputowanego ludowego Michajła Łanio w Mukaczewie, które przerodziły się w strzelaninę pomiędzy PS i zakarpacką milicją, zszokowały ukraińskie społeczeństwo. Kwestia ta dominowała przez kilka dni w ukraińskiej przestrzeni informacyjnej, ale po nadzwyczajnym zjeździe Prawego Sektora, radykalnych oświadczeniach Dmytro Jarosza i nie mniej radykalnych wystąpieniach przedstawicieli rządu, sytuacja uspokoiła się.
Kontrabanda lubi ciszę
Przeciętnemu obywatelowi nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie, co dzieje się obecnie w Mukaczewie i czy konflikt został zakończony. Członkowie Prawego Sektora (rzekomo) nadal ukrywają się w lasach zakarpackich, a milicja oraz siły specjalne (rzekomo) przeszukują wsie i lasy w ich poszukiwaniu. Tymczasem 11 sierpnia minie dokładnie miesiąc od momentu, w którym konflikt na Zakarpaciu trafił do wiadomości opinii publicznej. Miesiąc od dnia, w którym Minister Spraw Wewnętrznych Arsen Awakow przyznał, że „bandyci są otoczeni” i polecono im się poddać. Wtedy to również deputowany ludowy Bloku Petra Poroszenki Mustafa Najem upublicznił informację o tym, że na spotkanie z Mychajłem Łanio przyjechało do Mukaczewa 21 członków Prawego Sektora. Takiej liczby ludzi nie da się potajemnie wywieźć w bagażniku samochodu. Nie da się tego zrobić nawet w przypadku 13 osób, o których informował Prawym Sektor. Tym bardziej, gdy miejsce otoczone zostało przez jednostki specjalne Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Gwardii Narodowej. Powstaje więc logiczne przypuszczenie, że albo członkowie Prawego Sektora już od miesiąca znajdują się w oblężeniu gdzieś w pobliżu Mukaczewa, albo też żadnego oblężenia nie ma, tak jak i dawno już nie ma w okolicznych lasach samych uczestników strzelaniny.
W porównaniu z pierwszymi informacjami na temat wydarzeń w Mukaczewie obecnie w przestrzeni informacyjnej panuje cisza. Od czasu do czasu ktoś wyrazi swój komentarz lub interpretację całego zajścia. Gdzie są jednak informacje o postępach w realizacji specjalnej operacji zatrzymania „bandytów”, którzy „wzięli na zakładnika sześcioletniego chłopca”? Gdzie są owi bandyci? Jeżeli uciekli, to jak wydostali się z oblężenia? Czy zabrali ze sobą broń? Dlaczego nie powiodła się operacja ich rozbrojenia, którą na szybko zaanonsował w sieciach społecznościowych minister Awakow? Kto ponosi za to winę i kogo pozbawiono w związku z tym odznaki? Jeżeli obława trwa nadal (miesiąc!), to jak długo jeszcze będzie trwać? Na jakim etapie są negocjacje? Nie ma też żadnej odpowiedniej informacji ze strony Prawego Sektora, poza tym, że „chłopcy są w bezpiecznym miejscu, ale nie powiemy gdzie, bo grozi im niebezpieczeństwo”.
Informacje, które pojawiają się w sprawie całego zajścia, nie dają odpowiedzi na pytanie czym zakończyła się jego decydująca faza? Z kolei to, co się pojawia, podobne jest raczej do prób przekonania opinii publicznej do jednej lub drugiej strony, już post factum. Takie zachowanie obu stron konfliktu dowodzi, że sytuację postanowiono rozwiązać „po cichu”: bez szturmów i hucznych aresztowań. Prawdopodobnie też bez rzeczywistych konsekwencji dla kontrabandy na Zakarpaciu i korupcji w kraju.
Strzelanina jako katalizator reform
Zamieszanie w Mukaczewie wstrząsnęło ukraińskim społeczeństwem. Trudno znaleźć adekwatne wytłumaczenie dla takiego zajścia, z użyciem granatników, osobami zabitymi i rannymi, tysiąc kilometrów od linii frontu. A jednak ten incydent odsłonił fundamentalne problemy Ukrainy, których ignorowanie może mieć katastrofalne skutki. Mukaczewo mogło stać się katalizatorem zdecydowanych zmian systemowych, albo powodem do zmiany samego systemu na inny. Pokazało jednak, że kierownictwo kraju nie ma w tej kwestii wystarczającej woli politycznej.
To oczywiste, że główną przyczyną takich konfliktów jest korupcja. Nie ważne w tym wypadku jest jaką wersję wydarzeń uznamy za prawdziwą: tą, w której Prawy Sektor to bohaterowie walczący z kontrabandą na Zakarpaciu, czy tą, w której są oni tylko uczestnikami lub instrumentem redystrybucji kanałów przemytu. W każdym razie problem korupcji istnieje, ponieważ system władzy zbudowany został tak, aby komfortowo żyło się tylko skorumpowanym urzędnikom służby cywilnej, zwłaszcza w ramach sił bezpieczeństwa. Osoby skorumpowane, zatrudnione w administracji państwowej, dodatkowo sprawiają, że niezgrabne instytucje władzy bywają już całkiem nieefektywne. Rozmawiać w takiej sytuacji o rozwoju gospodarczym po prostu się nie da, zwłaszcza w czasie wojny.
Przemyt w obwodach przygranicznych, którym trudnią się obecnie lokalni kryminaliści, to tylko część szerszego problemu korupcji. Korupcja pozwala przestępcom bardzo szybko stać się mini-oligarchami. Jednoczenie się środowiska kryminalnego, biznesu i władzy kreuje nowych gospodarzy w obwodach i powiatach. Od czasu do czasu redystrybuują oni sfery wpływów. Zazwyczaj porachunki oligarchów nie spotykają się z krytyką społeczeństwa, ale czasami się przebiera. W celu redystrybucji przepływów finansowych „gospodarze” wykorzystują różne instrumenty: od prawników i urzędników, po siły bezpieczeństwa (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Służba Bezpieczeństwa Ukrainy, Prokuratura) oraz ugrupowania kryminalne. Obecnie, w czasie wojny, do tych ostatnich dodać można jeszcze mini-armie. Ich istnienie spowodowane jest m.in. ogromnym wzrostem ilości nielegalnej broni. Państwo traci zatem w oczach narodu monopol na zastosowanie przemocy. Doświadczają tego nie tylko obywatele wewnątrz kraju. Rozumieją to także zewnętrzni wrogowie, którzy wykorzystują każdą sytuację aby destabilizować sytuację na Ukrainie. Jeśli dodać do tego niedojrzałość społeczeństwa i niezdolność do adekwatnej reakcji na stresujące sytuacje, wyłania się nam nieprzyjemny obraz. To wszystko odbywa się oczywiście za przyzwoleniem społeczeństwa, którego większą część satysfakcjonuje korupcja wśród elit.
Niewłaściwa reakcja
Reakcja zarówno społeczeństwa jak i władzy na konflikt w Mukaczewie była również nieadekwatna. W społeczeństwie za mało jest ludzi, którzy starają się myśleć krytycznie i chociaż na chwilę zastanowić się przed tym zanim wyciągną wnioski lub poprą czyjąś stronę.
Użytkownicy sieci społecznościowych, dla przykładu, natychmiast zidentyfikowali bohaterów i bandytów wśród uczestników zdarzenia w Mukaczewie (niektórzy bandytów i bandytów). Najgorsze, że dokonali tego nie mając wiarygodnych informacji i nie rozumiejąc kontekstu. Polaryzacja poglądów wśród społeczeństwa nadal zadziwia. Z dyskusji w sieciach społecznościowych wynika, że ludzie często nie przyjmują argumentów, które są sprzeczne z ich pochopnie wyciągniętymi wnioskami. Stanowisko ludzi często oparte jest nie na analizie, ale na wierze. Często także na wierze w to, że jeśli jedni są bandytami, to drudzy automatycznie bohaterami.
Pokazowa jest również reakcja władz ukraińskich na konflikt na Zakarpaciu. Prezydent Poroszenko oświadczył, że „będzie wypalał rozgrzanym żelazem nielegalne ugrupowania zbrojne” i postanowił zmienić szefa obwodu, kierowników MSW, Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, Służby Celnej oraz Służby Granicznej. Arsenij Jaceniuk stwierdził, że chce przekazać cztery odziały Służby Celnej na zachodniej granicy kraju pod zarządzanie brytyjskiej firmy. Zarówno Prezydent, jak i Premier stanowczo wyrazili potrzebę walki z kontrabandą.
Imitacja reform, profanacja walki
Radykalne oświadczenia dwóch najważniejszych osób w Państwie są jednak radykalne tylko pod kątem retoryki, ale nie ich treści. Kontrabanda, nielegalne formacje zbrojne oraz „nieszczelna” Służba Celna nie są problemem tylko Zakarpacia. Są one skutkiem fundamentalnych problemów, takich jak doszczętne skorumpowanie społeczeństwa, nieudolna polityka podatkowa i celna, brak ustawy regulującej obrót bronią. Władza wciąż próbuje unikać reform systemowych. Imituje je za pomocą kampanii informacyjnych i kosmetycznych zmian, które często dotyczą nie tyle samych mechanizmów, co po prostu osób.
Zmiana władz na Zakarpaciu należy do tego właśnie repertuaru. Zamiast zniszczyć przyczyny chorób społecznych, władza leczy ich objawy. Czasem nawet po prostu udaje, że leczy. Zmiana władzy w obwodzie to próba ugaszenia pożaru informacyjnego, a nie reforma, przy pomocy której uda się zabezpieczyć od takiego pożaru w przyszłości.
Prezydent powołał Giennadija Moskala nie dlatego, że może on złamać kręgosłup korupcji lub zatrzymać przemyt, a dlatego, że ma doświadczenie w powstrzymywaniu zorganizowanych i uzbrojonych grup ludzi. W celu zwalczenia przemytu należy zniwelować różnicę w cenie na towary przemycane. Wymaga to jednak zmian w polityce celnej, których nie ma. Trzeba złamać kręgosłup korupcji, ale gdy dochodzi do tworzenia odpowiednich mechanizmów, Prezydent Poroszenko wycofuje się, tak jak podczas podpisania uchwały o zmianach do niektórych aktów ustawodawczych Ukrainy w sprawie wzmocnienia roli społeczeństwa obywatelskiego w zwalczaniu korupcji. Prezydent tą uchwałę zawetował, a ona tymczasem pozwoliłaby wykorzystywać w sądzie jako dowód nagrania wideo lub audio na których utrwalono, jak urzędnik wymaga łapówki, jak również pozwoliłaby organizować prowokacje wobec osób biorących łapówki. Taka uchwała zabrałaby monopol na walkę z korupcją skorumpowanych strukturom siłowych, a także dałaby realny wpływ aktywistom społecznym.
Sytuacja wygląda podobnie z Premierem Jaceniukiem i jego inicjatywą w sprawie Służby Celnej. Proponując zarządzanie Służbą Celną firmie zagranicznej Jaceniuk potwierdza tym samym, że samodzielnie nie jest w stanie zatrzymać przemytu i zwalczyć korupcji, a w dodatku próbuje sprzedać społeczeństwu show zamiast reform. Żadna sztuka zrzucić odpowiedzialność na stronę trzecią. Przemyt będzie istniał dopóki istnieć będzie różnica cen na towary i korupcja. Premier nie może tego nie rozumieć. Drobny przemyt będzie z kolei istniał do momentu, w którym ludzie znajdą alternatywne źródło dochodu. Rząd nie planuje jednak zmian w polityce celnej. Wykorzystanie Brytyjczyków bardziej przypomina kampanię informacyjną w celu zwiększenia oburzenia społecznego po wydarzeniach w Mukaczewie. Brytyjczykom nie uda się zatrzymać kontrabandy chociażby dlatego, że trzeba byłoby im oddać pod kontrolę wszystkie oddziały Służby Celnej, a nie jedynie cztery na zachodniej granicy. Jedynie, co uda się obcokrajowcom, to odebrać źródło dochodu drobnym przemytnikom – handlarzom.
W tym samym czasie, gdy Brytyjczycy będą walczyć z lokalnymi handlarzami na granicy zachodniej, na granicy wschodniej będzie powiększać się wyrwa, poprzez którą strumieniem płynie przemyt znacznie poważniejszy niż papierosy. Chodzi rzecz jasna o broń. Według danych Ukraińskiego Stowarzyszenia Właścicieli Broni w rękach Ukraińców jest około 4,5 mln sztuk nielegalnej broni. Jak z kolei twierdzi szef Ługańskiej Administracji Obwodowej Georgij Tuka, niezarejestrowana broń ze strefy ATO jest na czarnym rynku kilkukrotnie tańsza niż ta legalna. W samej strefie ATO wartość automatu Kałasznikow spadła do poziomu odpowiadającego 2-3 butelkom wódki. Zatrzymać przemyt broni można tylko po wcześniejszym uregulowaniu obiegu broni w kraju. Żaden punkt kontrolny lub osoba walcząca z przemytem nie zatrzyma przepływu broni ze strefy ATO, jeżeli będzie można nabyć w pełni funkcjonalny karabin Kałasznikowa za 2-3 butelki wódki, a następnie ten sam karabin sprzedać, co normalnie kosztuje 2000 dolarów i czas na oficjalną rejestrację.
Analogia zamiast epilogu
Na koniec podam prostą analogię. Ukraina przypomina wielopiętrowy budynek ze zgniłą instalacją, w tym instalacją elektryczną, która ciągle powoduje zwarcia i miejscowe pożary. Mukaczewo było jednym z takich pożarów. Ciągłe pożary nie podobają się mieszkańcom budynku, ale większość z nich przyzwyczaiła się już tak żyć, więc na generalny remont nie chcą ani poświęcać czasu, ani pieniędzy. Na dozorców budynku wzięto włóczęgów, którzy – gdy w jednym z mieszkań pojawia się ogień – przychodzą z wiadrem wody. Czasami wylewają tą wodę na podłogę, a czasem po prostu czekają, że pożar ugasi się sam, wmawiając mieszkańcom, że chronią budynek od niesprawnej instalacji elektrycznej i pożarów. Proponują nawet zaprosić dozorcę Brytyjczyka, bo ten – jak mówią – umie we właściwy sposób rozlewać wodę po podłodze. O potrzebie zatrudnienia profesjonalnego elektryka i konieczności generalnego remontu nie wspominają. Zafascynowani mieszkańcy, zagapieni w wiadro wody, wierzą, że kolejny pożar był tym ostatnim. W sąsiedztwie jest jeszcze jeden wieżowiec, z którego przybyli alkoholicy. Jedną z klatek schodowych zawłaszczyli dla siebie, a inną okupują paląc tam śmieci i próbując – jeśli nie spalić cały budynek – to przynajmniej mocno roztoczyć w nim zapach dymu.
Roman Rak
Tłumaczenie: Nataliia Sokolova